niedziela, 25 października 2020


 

Niedzielnie…

 „Będziesz miłował” (Mt 22, 37). Tylko tyle czy aż tyle?

Dzisiejsza Ewangelia to odpowiedź na wszystko, co teraz przeżywamy: pandemiczny chaos, spory o wywiad z kardynałem Dziwiszem na temat odpowiedzialności Kościoła za pedofilię, wypowiedź papieża Franciszka o związkach homoseksualnych, demonstracje przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego…

Nie będę tutaj bronić biskupów, którzy uchylają się od odpowiedzialności za zbrodnię pedofilii.

Nie wiem, co myśleć o wypowiedzi papieża. Czy jako głowa Kościoła powinien zabierać głos w sprawie związków, które i tak nie mogą być związkami sakramentalnymi, bo nie ma ku temu podstaw biblijnych i tego żaden papież nie może zmienić?

Nie wiem też, jak ustosunkować się do decyzji TK, choć bezwarunkowo wybieram życie i uważam, że powinno być prawnie chronione. Również, a może przede wszystkim, to najbardziej bezbronne: nienarodzone. Czy jednak na pewno dobrym rozwiązaniem jest siła? Forsowanie ustawy wtedy, gdy ludzie są sparaliżowani strachem przed pandemią? A co zrobić z faktem, że nie ma odpowiedniej pomocy dla matek, które już urodziły i nie wiedzą, co dalej? I z brakiem wsparcia dla dzieci i młodzieży z niepełnosprawnościami i ich opiekunów? Nie wiem.

Czy naprawdę jesteśmy w stanie dojść do porozumienia, gdy policja będzie stosować wobec demonstrantów gaz łzawiący i granaty hukowe? A  z drugiej strony - czy okrzyki młodych ludzi, również moich uczniów, i całego mnóstwa moich światłych znajomych pod adresem rządzących: „wypier…ć” i nakładki na zdjęciach profilowych z hasłami „chcę abortować mój rząd” dadzą jakieś konstruktywne rozwiązanie? Wątpię.

Mam coraz więcej wątpliwości.

Tymczasem Covid nam pokazuje, jak kruche jest nasze życie. Możemy nie zdążyć z przebaczeniem. Wyjściem w stronę drugiego człowieka. Nauczeniem się jego odmienności. Wysłuchaniem jego opowieści.

Życie zakonne, spotkania z ludźmi, praca z młodzieżą to dla mnie nieustanne słuchanie czyjejś opowieści – jakże różnej od mojej i jak bardzo podobnej ze swoją tęsknotą za czułością, potrzebą akceptacji, wołaniem o miłość…

Życie zakonne i w ogóle kontakt z drugim człowiekiem to także nieustanne uczenie się siebie. Odkrywanie, jak daleko mi jeszcze do ewangelicznej miłości bliźniego. Jak często chcę nagiąć rzeczywistość, żeby było „po mojemu”. Bo moja prawda – niczym w kultowym Dniu świra Marka Koterskiego – jest przecież „najmojsza”. Jak trudno mi zrozumieć współsiostrę, dla której ważny jest porządek w pokoju i ładne firanki, a ja żyję tęsknotą za niewykonalnymi w tej chwili próbami do nowego spektaklu i nawet tych nowych firanek nie zauważam…

Podziały są czymś ludzkim. Tacy jesteśmy po grzechu pierworodnym. Ale miłość ponad podziałami jest już czymś Boskim. Dlatego Bóg stał się człowiekiem: żeby nauczyć nas na nowo kochania. Pomimo tego, co nas różni. A wtedy wyroki żadnego ludzkiego trybunału nie będą już potrzebne. Gaz łzawiący też nie. Zawsze wybierzemy życie – bo przecież Życie zwyciężyło śmierć.

 

 

4 komentarze:

  1. dziękuję, Siostro, za szczere dzielenie się swoimi myślami. To ważne. zwłaszcza, że próbuje Siostra widzieć obie strony konfliktu, żadnej nie odmawiając prawa do jakiejś swojej racji. Takie głosy są dziś na wagę złota, bo słychać tylko tych, co najgłośniej krzyczą ze szczytów swoich barykad. Szczęść Boże.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za ten komentarz. Tak, jestem za obroną życia, bo dla mnie człowiek jest człowiekiem na każdym etapie rozwoju, ale staram się usłyszeć krzyk protestujących i zobaczyć w nich ludzi. Nik nie krzyczy ot tak sobie, bez powodu. Osąd i agresja tylko pogłębiają i tak już duże podziały. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń