Niedzielnie…
Dzisiejsza Ewangelia to
odpowiedź na wszystko, co teraz przeżywamy: pandemiczny chaos, spory o wywiad z
kardynałem Dziwiszem na temat odpowiedzialności Kościoła za pedofilię, wypowiedź
papieża Franciszka o związkach homoseksualnych, demonstracje przeciwko wyrokowi
Trybunału Konstytucyjnego…
Nie będę tutaj bronić
biskupów, którzy uchylają się od odpowiedzialności za zbrodnię pedofilii.
Nie wiem, co myśleć o
wypowiedzi papieża. Czy jako głowa Kościoła powinien zabierać głos w sprawie
związków, które i tak nie mogą być związkami sakramentalnymi, bo nie ma ku temu
podstaw biblijnych i tego żaden papież nie może zmienić?
Nie wiem też, jak ustosunkować
się do decyzji TK, choć bezwarunkowo wybieram życie i uważam, że powinno być
prawnie chronione. Również, a może przede wszystkim, to najbardziej bezbronne:
nienarodzone. Czy jednak na pewno dobrym rozwiązaniem jest siła? Forsowanie ustawy
wtedy, gdy ludzie są sparaliżowani strachem przed pandemią? A co zrobić z faktem,
że nie ma odpowiedniej pomocy dla matek, które już urodziły i nie wiedzą, co
dalej? I z brakiem wsparcia dla dzieci i młodzieży z niepełnosprawnościami i
ich opiekunów? Nie wiem.
Czy naprawdę jesteśmy w
stanie dojść do porozumienia, gdy policja będzie stosować wobec demonstrantów
gaz łzawiący i granaty hukowe? A z
drugiej strony - czy okrzyki młodych ludzi, również moich uczniów, i całego
mnóstwa moich światłych znajomych pod adresem rządzących: „wypier…ć” i nakładki
na zdjęciach profilowych z hasłami „chcę abortować mój rząd” dadzą jakieś
konstruktywne rozwiązanie? Wątpię.
Mam coraz więcej
wątpliwości.
Tymczasem Covid nam
pokazuje, jak kruche jest nasze życie. Możemy nie zdążyć z przebaczeniem. Wyjściem
w stronę drugiego człowieka. Nauczeniem się jego odmienności. Wysłuchaniem jego
opowieści.
Życie zakonne,
spotkania z ludźmi, praca z młodzieżą to dla mnie nieustanne słuchanie czyjejś
opowieści – jakże różnej od mojej i jak bardzo podobnej ze swoją tęsknotą za
czułością, potrzebą akceptacji, wołaniem o miłość…
Życie zakonne i w ogóle
kontakt z drugim człowiekiem to także nieustanne uczenie się siebie. Odkrywanie,
jak daleko mi jeszcze do ewangelicznej miłości bliźniego. Jak często chcę
nagiąć rzeczywistość, żeby było „po mojemu”. Bo moja prawda – niczym w kultowym
Dniu świra Marka Koterskiego – jest przecież
„najmojsza”. Jak trudno mi zrozumieć współsiostrę, dla której ważny jest
porządek w pokoju i ładne firanki, a ja żyję tęsknotą za niewykonalnymi w tej
chwili próbami do nowego spektaklu i nawet tych nowych firanek nie zauważam…
Podziały są czymś
ludzkim. Tacy jesteśmy po grzechu pierworodnym. Ale miłość ponad podziałami
jest już czymś Boskim. Dlatego Bóg stał się człowiekiem: żeby nauczyć nas na
nowo kochania. Pomimo tego, co nas różni. A wtedy wyroki żadnego ludzkiego
trybunału nie będą już potrzebne. Gaz łzawiący też nie. Zawsze wybierzemy życie
– bo przecież Życie zwyciężyło śmierć.
Bardzo mądry tekst.
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńdziękuję, Siostro, za szczere dzielenie się swoimi myślami. To ważne. zwłaszcza, że próbuje Siostra widzieć obie strony konfliktu, żadnej nie odmawiając prawa do jakiejś swojej racji. Takie głosy są dziś na wagę złota, bo słychać tylko tych, co najgłośniej krzyczą ze szczytów swoich barykad. Szczęść Boże.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten komentarz. Tak, jestem za obroną życia, bo dla mnie człowiek jest człowiekiem na każdym etapie rozwoju, ale staram się usłyszeć krzyk protestujących i zobaczyć w nich ludzi. Nik nie krzyczy ot tak sobie, bez powodu. Osąd i agresja tylko pogłębiają i tak już duże podziały. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń