Powiew
COOL-tury
Nie
chodzi o kapustę
(Stanisław Wyspiański Wyzwolenie,
reż. Piotr Tomaszuk, Teatr Wierszalin, premiera: 07. 07. 2023)
Wyzwolenie
Stanisława Wyspiańskiego należy do tych tekstów kultury, które się najłatwiej
zapomina. Myślę, że nawet poloniści zapytani „z buta” o treść dramatu mogliby
mieć z nim kłopot… Ja miałam, więc przed obejrzeniem spektaklu odświeżyłam
sobie treść tego dzieła. Trudne. Długie. Łatwo w tym tekście zabłądzić…
Mickiewiczowski Konrad
pojawia się w teatrze, ale właściwie to jest katedra, i toczy długie dyskusje z
Reżyserem, Kaznodzieją, Prałatem, Mówcą, Prezesem, postaciami z narodowej
literatury i mitologii greckiej, wreszcie – Maskami i Muzą. Konia z rzędem
temu, kto potrafi dokładnie wyjaśnić wszelkie aluzje, kulturowe i filozoficzne
konotacje, konteksty…
Nie ma w tym dramacie
poruszającej opowieści (jak w Klątwie
czy Sędziach), konkretnego tła
historycznego (jak w Nocy listopadowej
czy Warszawiance) czy przekroju
wyrazistych charakterów i warstw społecznych (jak w Weselu). Za to jest trudna symbolika, „norwidowski”, hermetyczny
język i kilometrowe dialogi…
Nie byłam więc
zachwycona, że Teatr Wierszalin zabrał się właśnie za Wyzwolenie. Przed wyjazdem do Supraśla – poza lekturą dramatu –
obejrzałam na VOD nagranie legendarnego spektaklu Konrada Swinarskiego w Starym
Teatrze i stwierdziłam, że dzieło mistrza reżyserii po prostu się zestarzało.
Nikt tak już nie robi teatru: ciężko, przytłaczająco, monumentalnie i
statycznie…
Jechałam więc na
Podlasie z mieszanymi uczuciami: z jednej strony poczucie, że chyba nie
dorosłam do Wyzwolenia, z drugiej –
pewność, że Teatr Wierszalin opowie to na nowo.
Urzekł mnie już
początek. Nieoczywisty – jak wszystko w tym malutkim, supraskim Teatrze
Ogromnym. Na scenę leci but. Jeden, potem drugi. Z rupieciarni drewnianych
sprzętów wyłania się postać w rozchełstanej koszuli, kaszląca i chrząkająca,
okładająca sobie gardło kapustą. Tak! – najprawdziwszą kapustą! Coraz bardziej
nerwowo, coraz bardziej kompulsywnie. Widać, że
nie chodzi o kapustę, lecz o lęk, zagubienie, jakieś niedostosowanie do
życia. I taki jest ten cherlawy Konrad w genialnej (jak zwykle!) interpretacji
Rafała Gąsowskiego. Zaczyna się dramat. Nie, nie ten wielki narodowy dramat na
ogromnej scenie Teatru Miejskiego (gdzie Wyzwolenie
miało swoją prapremierę) i nie Teatru Starego (gdzie wyreżyserował je
Swinarski). Dramat Konrada w Teatrze Wierszalin jest raczej dramatem wewnętrznym:
człowieka, który chciałby się ruszyć, a nie może. Tęskni, a nie wie, za czym. Czuje
się zniewolony, ale nie bardzo wie, jak się wyzwolić i przede wszystkim: od
czego i do czego. Bo wolność jest zawsze „od” i „do”. Nie wystarczy wyjść z
więzienia, trzeba wiedzieć, dokąd iść i kto na nas czeka. Nie wystarczy
odzyskać niepodległość – trzeba wiedzieć, co z nią dalej zrobić. Nie wystarczy
wyjść z nałogu, trzeba wiedzieć, jak dalej żyć, żeby do niego nie wrócić. Dużo
jest tych kontekstów wolności i wyzwolenia. Dużo też pytań o to, czy i na ile
jesteśmy wolni. Spektakl Teatru Wierszalin inspiruje do zadawania tych pytań.
Przede wszystkim samemu sobie.
Czekałam na mój ulubiony
cytat z tego dramatu, z rozmowy Konrada z Maską IX: „Musimy coś zrobić, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo." W
spektaklu Piotra Tomaszuka słynny dialog jest mistrzowską etiudą, w której
samotny Konrad turla po desce główkę kapusty, przybija do tej deski gwóźdź,
pali jakieś kłaczki, i wykonuje kilka innych podobnie absurdalnych czynności. Przypomina
to trochę parodię obrzędu Dziadów. Ten moment mnie najbardziej poruszył.
„Musimy zrobić coś…” –
mruczy Konrad, bawiąc się tą deską i umieszczonymi na niej przedmiotami – „Coś.
Coś musimy zrobić… Coś, co by od nas zależało...”.
Już wiem, że nic z tego
„czegoś” nie wyniknie.
A rozmówcy Konrada, tak
spektakularnie przedstawieni u Wyspiańskiego? Jak to w Wierszalinie: kilka osób.
Tworzą rodzaj parady czy demonstracji: na drewnianym koniu, z krzyżami, biało –
czerwonymi szarfami. W Kantorowskiej stylizacji wyglądają jak upiorny, krzykliwy
pochód umarłych. Muza nie jest monumentalną boginią sztuki, lecz seksowną
uwodzicielką Konrada, w czarnej koronkowej bieliźnie. Tutaj ukłon w stronę
Magdaleny Dąbrowskiej: stworzyła wyrazistą, przemyślaną postać, zupełnie
„niemistycznej” seksbomby. Doceniam ogrom pracy i rozwój od czasu, gdy
widziałam tę aktorkę w poprzednich rolach. Na uwagę zasługują także inni
aktorzy: soczyści Dariusz Matys i Mateusz Stasiulewicz jako Karmazyn i Hołysz
oraz Ojciec i Syn, a także Monika Kwiatkowska jako Harfiarka. Ta Harfiarka (u
Wyspiańskiego nawiązująca do Lilli Wenedy z dramatu Juliusza Słowackiego) nie
ma w sobie za grosz liryzmu. To jest trochę podstarzała dziewczynka żywcem wyjęta z Umarłej klasy Tadeusza Kantora w szkolnym
mundurku, z warkoczykami, z tym charakterystycznym ruchem lalki, a trochę
owładnięta patriotyczno – religijnym fanatyzmem wariatka z kapeluszem
wciśniętym na oczy. Bałabym się ją spotkać na ulicy… To fascynujące, ile
ekspresji jest w mimice tej aktorki pomimo że nie widać jej połowy twarzy! A
przy tym potrafi złamać tę konwencję i zaskoczyć widza cudownym, głębokim i
odważnym wokalem.
A Maski? Maski siedzą
tak naprawdę w głowie Konrada, który rozmawia sam z sobą. Konrad Rafała
Gąsowskiego jest bohaterem Dziadów i
dramatu Wyspiańskiego, ale także samym Wyspiańskim (podobno autor Wyzwolenia rzeczywiście okładał sobie
gardło liśćmi kapusty) i każdym z nas, uwięzionym w gąszczu własnych porażek,
lęków, niemocy i tęsknocie za bliżej nieokreślonym „wyzwoleniem”, które może
się dokonać, jeśli wyzwolimy się nie tylko „od czegoś”, ale – „do czegoś”. To
Konrad w kapciach, z chorym gardłem, bez pomysłu na to, co właściwie powinien
zrobić i co tak naprawdę zależy od niego. Tocząc dyskurs z Maskami, wiesza ich
podobizny na… sznurze do bielizny. Kolejny nieoczywisty pomysł inscenizacyjny,
biorący w nawias wielkie narodowe dramaty!
Spektakl w Teatrze
Wierszalin nie ma zakończenia. Nie dowiemy się, czym jest „wyzwolenie”. Konrad oddala
się w stronę baneru z wymalowanymi na flagach podobiznami Mickiewicza i tajemniczą
postacią na środku. Ta postać, choć jest podobizną Tadeusza Kantora, którego duch nieustannie się unosi nad Teatrem Wierszalin, przypomina mi także obraz Caspara Davida Friedricha Wędrowiec nad morzem mgły. Kim może być? Konradem?
Mickiewiczem? Wyspiańskim? Każdym z nas? A może alegorią nieutulonej tęsknoty za
„wyzwoleniem”?
Bo stać nas tylko na
flagi. I na rozdrabnianie główek kapusty. Smutna to diagnoza, ale każda diagnoza
jest po to, żeby coś z nią zrobić. Coś, co by od nas zależało.
Kiedy Karmazyn i Hołysz
skandują „Polska – ka – Polska – ka – Polska – ka – Polska – ka”, to mam ciarki
na plecach. Bo w końcu o co chodzi: o Polskę, czy o to, żeby sobie poskakać?
Bardzo polecam
najnowszą premierę Teatru Wierszalin. Jak zwykle jestem pełna uznania dla
całego zespołu: reżysera Piotra Tomaszuka, aktorów, scenografa Mateusza
Kasprzaka i Adriana Jakucia – Łukaszewicza, autora muzyki, granej jak zwykle na
żywo i pięknie współgrającej z toczącą się na scenie opowieścią.
Ten tytuł wpisuje się w
kilka innych tytułów, które widziałam ostatnio w polskich teatrach, próbujących
odpowiedzieć na pytanie, czym jest Polska i bycie Polakiem, a może szerzej –
człowiekiem. Ale – jak to w Wierszalinie – forma jest nieoczywista, bez
nachalnego politykowania, i może dlatego tak bardzo mnie przekonuje.
Tak, Piotr Tomaszuk ze swoim zespołem opowiedzieli Wyzwolenie na nowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz