Notatki
z rekolekcji
DROGA
PIOTRA
Wróciłam z rekolekcji.
Przeżyłam je razem ze świętym Piotrem. Przeszłam jego drogę
i odkryłam, jak bardzo jest moja.
Jest mi bliski, bo jest
gwałtowny, emocjonalny i spontaniczny jak ja. Przy tym wszystkim jest szczery i
nie boi się tej szczerości. Jest w nim nieakceptacja siebie i lęk, a z drugiej
strony: ogromna tęsknota za Jezusem. Zamknięcie, wycofanie, chęć ucieczki - i
skłonność do ryzyka. Nieufność i dziecinna wiara. Bylejakość i wielkość.
Tchórzostwo i odwaga. To wszystko
w nim walczy, sprawia, że Szymon Piotr jest człowiekiem sprzeczności – zupełnie
jak ja. To rozdwojenie nazywam „pęknięciem w duszy”. Pęknięciem, które powoduje
ból, ale może też być drogą do przeżycia wielkiej przygody.
Historia Piotra jest
dla mnie źródłem nadziei, że można być człowiekiem narwanym, niepoukładanym,
lękliwym, kompletnie nierozumiejącym Jezusa, a jednak do Niego ostatecznie
przylgnąć…
GŁOS
Mk 1, 14 – 1.
Szymon z Kafarnaum był
jednym z wielu. Nad Jeziorem Galilejskim było pełno takich ludzi jak on – ani
specjalnie bystrych, ani szczególnie pobożnych. Znali się tylko na jednej rzeczy
i zazwyczaj były to umiejętności rodzinne, przekazywane z dziada pradziada, bo
tak najłatwiej było w tej okolicy zarobić: na rybach. Jakie najlepiej łowić,
kiedy najczęściej biorą, gdzie wypłynąć, żeby brały, pod jakim kątem i z której
strony łodzi zarzucić sieci, co zrobić, kiedy sieci się rwą i jak je potem
czyścić. Nie mieli szans na żadną szkołę rabinacką (a do innych raczej Żydzi
nie posyłali swoich dzieci) i – podobnie jak pasterze, celnicy
i nierządnice – byli przedmiotem pogardy religijnych elit, tych specjalistów od
kontaktu
z Panem Bogiem.
Pewnie słyszał o
Nauczycielu z Galilei, ale był zbyt prosty i zbyt zajęty, żeby sobie zaprzątać
głowę jakimiś cudami i uzdrowieniami. Wystarczyło, jak połów mu się udał. A
przecież tak często po całej nocy wracał z pustymi rękoma…
Najpierw złapał się na
to jego brat Andrzej. Złapał, jak ryba. Był tak zafascynowany, że to było aż
irytujące. Ale poszedł za Andrzejem, żeby zobaczyć tego Cudotwórcę. Tylu ich
już było. Ludzie tak lubią sensację.
„Ty jesteś Szymon, syn
Jana. Ty będziesz nazywał się Kefas – to znaczy: Piotr” – usłyszał zdumiony. Bo
ten Jezus mówił do niego jak do starego znajomego. I nazwał go Skałą. Dlaczego
tak dziwnie?
Nie dawało mu to
spokoju. Te słowa do niego wracały, budził się z nimi i zasypiał. Chciał
o nich zapomnieć, więc zagłuszał je w sposób, jaki był dla niego najprostszy,
najbardziej oczywisty i najbardziej dostępny: zajmował się swoją robotą.
Zawzięcie.
Znowu się spotkali.
Zarzucał sieć w jezioro ze swoim bratem i usłyszał ten głos: „Pójdźcie
za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi”. Głos go trafił prosto w
serce. Był tak mocny, choć przecież ten Człowiek mówił cicho i spokojnie, że
Szymon zrobił dokładnie to, co jego brat: zostawił sieci i jak we śnie poszedł
za Jezusem. Ktoś za nimi krzyczał coś
o dniówce, niewykonanej robocie, umowie o pracę i zarobku, ale niewiele go to
obchodziło. Poszedł za Głosem. I tym spojrzeniem pełnym miłości. Miłości, za
którą całe życie tęsknił, choć kompletnie nie rozumiał, co to znaczy być
rybakiem ludzi. Ale Głos go przyzywał
i budził zaufanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz