Powiew COOL - tury
Zupa bez drugiego dania (Zupa nic, reż. Kinga Dębska, 2021)
Nigdy nie jadłam „zupy nic”. Po prostu w moim domu rodzinnym nie było takiej tradycji. Ale bawiłam się ze szkolną przyjaciółką na trzepaku, uwielbiałam gumy do żucia w kształcie kulek, fascynowało mnie wszystko, co pachniało „zagranicą”, zastanawiałam się, skąd się biorą dzieci, i nie znosiłam lekcji wuefu w peerelowskiej podstawówce, które wyglądały dokładnie tak, jak na filmie. I radziłam sobie z nimi tak jak dziecięca bohaterka – czyli wcale.
Film Kingi Dębskiej –
prequel Moich córek krów – przenosi nas
w lata 80. Martę i Zuzię poznaliśmy kilka lat wcześniej jako dorosłe kobiety,
zagubione, z nie do końca poukładanym życiorysem i rodzicami, którymi trzeba
się opiekować. W Zupie nic podróżujemy po świecie ich
dzieciństwa. I jest to podróż sentymentalna, bo tak naprawdę w tym dzieciństwie
może się odnaleźć każdy widz, jeśli ma lat około czterdziestu.
Widziałam trzy filmy
Dębskiej: Moje córki krowy, Zabawę zabawę i właśnie Zupę nic. Łączy je lekkość, zdolność
obserwacji życia, wyrazistość postaci i humor. Czasem podszyty goryczą. Najbardziej
zaskoczyła mnie Zupa nic. Spodziewałam
się jatki, obrzucania słownym mięsem, rodzinnego prania brudów, a tymczasem
jest… miłość i wzajemnie wsparcie. Tak po prostu.
Tadeusz jest
architektem i życiowym nieudacznikiem. Potrafi nawet zgubić kartki żywnościowe
na święta. Jego żona Elżbieta, pielęgniarka, działa w „Solidarności”. Marzy o
dobrobycie i wyrwaniu się z Polski. Inni potrafią się „ustawić”, często kosztem
zdrady własnych ideałów, oni nie. Może dlatego, że są z rodziny idealistów. Babcia
(znakomita Ewa Wiśniewska) brała udział w Powstaniu Warszawskim. Historia ukazana
jest jednak w filmie Dębskiej jakby od niechcenia. Szarość PRL – u ma tu trochę
za dużo kolorów. Nawet uliczne strajki i pałowanie ludzi przez zomowców jest
pozbawione powagi, jaka się należy tego typu tematyce. Takie rzeczy dzieją się
tutaj jak gdyby mimochodem i żadnego z bohaterów nie spotyka prawdziwa krzywda.
Młodzieńczy dramat przeżywa tylko starsza córka Tadeusza i Elżbiety, Marta, ponieważ
wybranek jej serca okazuje się synem zomowca, a zomowcy pobili jej mamę. W tym momencie
miałam łzy w oczach. Zawsze porusza mnie wielka historia, w którą uwikłane są
dzieci.
Tak naprawdę jednak nie
wiem, dlaczego Kinga Dębska zdecydowała się nakręcić Zupę nic. Oto mamy panoramę PRL- u wziętego w żartobliwy nawias i
mocno pokolorowanego, obraz rodziny, która się kłóci, ale w gruncie rzeczy jej
członkowie daliby się za siebie pokroić, siermiężne realia epoki, które spora część
widzów pamięta, dużą dawkę komizmu (scena obiadu u bajecznie bogatego brata
Tadeusza, gdy Tadzik nie wie, że krewetek nie je się z ogonem, albo gorliwego
odmawiania w łóżku „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Mario” przez dziewczynki i babcię,
żeby nie było słychać odgłosów miłości małżeńskiej dochodzących z sypialni
rodziców, to prawdziwe mistrzostwo świata!), ale film się kończy i nie wiemy, w
jakim celu ta historia została nam opowiedziana. Brakuje pointy. Podano nam
zupę bez drugiego dania.
Mimo wszystko film
Dębskiej to solidne, dobrze zrobione kino. Warto ten film zobaczyć choćby po
to, żeby sobie powiedzieć: nie wszystko stracone. Można być razem nawet gdy
nic, ale to absolutnie nic nam nie wychodzi. Jak ta tytułowa zupa. Warto ten
film zobaczyć także ze względu na genialne aktorstwo Adama Woronowicza, którego
Tadzika nie da się nie lubić, choć czekamy w napięciu, co za chwilę zepsuje,
Kingi Preis oraz dwóch dziecięcych aktorek: Barbary Papis i Alicji Warchockiej.
Kinga Dębska traktuje
swoich bohaterów z czułością, a to taki balsam dla duszy widza w tej niezbyt
czułej rzeczywistości.
Link do zwiastuna:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz