Powiew COOL - tury
Szczelina
światła
(Magda
Knedler, Położna z Auschwitz,
Wydawnictwo WAM, 2020)
Kiedy sięgałam po tę
książkę, to głównie z ciekawości. Sama napisałam powieść „obozową” o bł. Julii
Rodzińskiej, świętej w piekle: Niebo w
kolorze popiołu. Co można jeszcze
dodać? Jak napisać inaczej, bez moralizatorstwa i taniej sensacji? Jak zmierzyć
się z tematem, który naznaczył nas traumą? Nas, potomków TAMTYCH ludzi. Traumą,
wobec której jesteśmy bezradni.
Wydaje się, że o
obozach powiedziano już wszystko. Wydaje się, że pozostaje tylko zapalić znicz
przed blokiem śmierci w Auschwitz, i pomodlić się do Boga, w którego się
wierzy, albo pomilczeć, jeśli się wierzy tylko w milczenie.
Sięgnęłam jednak po Położną z Auschwitz. Już sam tytuł
wydawał mi się trochę banalny, wpisujący się w „holocaustowy” trend, jaki
opanował empiki. Bo przecież była już Kołysanka
z Auschwitz Mario Escobara i Tatuażysta
z Auschwitz Heather Morris…
Sięgnęłam i… zaniemówiłam.
Że można w takiej formie. Że można wbrew wojennym schematom. Że można w tak
zaskakujący sposób poprowadzić narrację. Że w tej książce można odnaleźć
siebie, w roku 2021, o całe lata świetlne od wojny, z zupełnie innymi przeżyciami
pokoleniowymi, doświadczeniami, problemami. Siebie i swoje nadzieje, lęki, stracone
złudzenia, relacje, wartości, dla których jesteśmy gotowi żyć i umrzeć.
Co mnie najbardziej
zafascynowało w powieści Magdy Knedler - poza oczywiście główną bohaterką,
Stanisławą Leszczyńską, zwaną Mamą? Rówieśnicą siostry Julii Rodzińskiej, która
- podobnie jak siostra Julia - niosła nadzieję do najbardziej beznadziejnego
miejsca na ziemi? Położną odbierającą porody więźniarek w Auschwitz na brudnym
piecu, wśród szczurów, które trzeba było odganiać kijem, bez wody, ze
świadomością, że większość noworodków rodzi się po to, żeby zostać utopione lub
zabite zastrzykiem fenolu przez esesmanki? Położną, która w takich warunkach
nie dopuściła do ani jednej śmierci matki czy dziecka, ani nawet do zakażenia
okołoporodowego?
1.
Szczelina. To właściwie powinien być
tytuł książki. Szczelina, która symbolizuje nowe życie torujące sobie drogę na
świat. Bez względu na to, czy ten świat je chce, czy też nie. Szczelina to
także pęknięcie duszy, nieuniknione w przypadku tych, którzy ocaleli z piekła,
i ich dzieci. Ale to również wyłom w ciemności, miejsce, z którego widać
światło – a więc niebo. Nowy początek. Nadzieję. Boga, który był siłą dla „Mamy”
i dla tylu innych bohaterów wymyślonego przez ludzi piekła na ziemi: „Chciałabym
wiedzieć, skąd czerpie siłę, ale jeśli ją o to zapytam, powie, że się po prostu
modli. Innej odpowiedzi nie dostanę, a taka mi nie wystarczy. Szukam logicznego
wyjaśnienia, szukam rzeczy, które można zmierzyć i których można dotknąć. A znajduję
ją, tę małą, niską, drobną postać. Jej mogę dotknąć i mogę ją zmierzyć. I nic
mi się nie zgadza.” – mówi jedna z bohaterek – współwięźniarek o „Mamie”.
2.
Odłamek lodu: znany motyw z baśni Hansa
Christiana Andersena Królowa śniegu.
Kiedy Królowa Śniegu całuje Kaja, chłopiec przez moment czuje, że umiera. Ale potem
nie czuje już nic. „Adam powiedział mi tuż przed powstaniem, że tak sobie ich
wyobraża. Tamtych z drugiej strony. Nie tyle Niemców, ile w ogóle ludzi
podporządkowanych ideologii, która wyklucza. Oni również musieli to przez
chwilę poczuć, musiało im się zdawać, że umierają. ale to minęło. I zrobiło im
się lepiej.”
3.
Pamięć. Jedna z ocalałych bohaterek
mieszka w Paryżu i jest cenioną rzeźbiarką. Mierzy się ze swoim wewnętrznym „obozem”,
bo on ciągle wraca. Nawet nie musi wracać: on w niej siedzi. Szczególnie nie
lubi nocy, bo wtedy jest cicho i powraca wspomnienie innej ciszy, zwanej Lagerruhe. W tej ciszy można było
usłyszeć brzęczenie drutów pod napięciem. Bohaterka, już w innym czasie i
miejscu, zawsze zasypia przy otwartym oknie. Nawet zimą. Wtedy słychać odgłosy
ulicy, które trochę zagłuszają ten jednostajny, nieznośny krzyk pamięci…
4.
Nieoczywistość. Kiedy myślimy o
literaturze wojennej, to nasuwa się pewien zerojedynkowy schemat: „my” i „oni”,
„dobrzy” Polacy i „źli” Niemcy, koszmarny obóz i radość wyzwolenia. Rzeczywistość
opisana przez Magdę Knedler, wyrywkowa, fragmentaryczna, w strzępach niczym
obozowe łachy, przypomina mi trochę film Andrzeja Wajdy Krajobraz po bitwie: opowieść o tym, że obóz koncentracyjny to bardziej
stan ducha niż druty i wieżyczki wartownicze. Nasuwa się rozpaczliwe pytanie: no
dobrze, wolność – i co dalej? „Radziła sobie, znała to miejsce, wiedziała, jak
się organizuje, jak zdobywa tyle jedzenia, by nie umierać z głodu, i co zrobić,
by blokowe nie widziały ciepłych swetrów pod pasiakiem i grubych skarpet na
nogach. By tu przetrwać i nie wylecieć kominem, zapłaciła najwyższą cenę. A teraz
słyszy, że Niemcy przegrywają. Że może kiedyś stąd wyjdzie. I po co było to
wszystko? Te kompromisy, ta cena?”
5.
Kobiecość. Powieść Magdy Knedler to cała
galeria postaci kobiecych: silnych, które potrafią znieść więcej niż im się
wydaje, rodzących życie w fabryce śmierci, walczących o miłość – przede wszystkim
w sobie. Wbrew pozorom nie jest to prosta, jednoznaczna apoteoza macierzyństwa.
To raczej opowieść o spełnieniu: dla jednych może nim być rola przykładnej żony
i matki, dla innych – praca zawodowa, dla jeszcze innych – godzenie tych dwóch
ról i bycie matką dla wielu dzieci. Również tych, którym było dane przyjść na
świat wśród szczurów, na obozowym piecu, w cieniu Josefa Mengele szukającego
nowego „materiału” do swoich eksperymentów… Taką drogę wybrała Stanisława
Leszczyńska i pokazała najpiękniejszy aspekt kobiecości: dawanie innym życia
czyli nadziei.
6.
Człowieczeństwo, podobnie jak wszystko w
tej powieści, pokazane w sposób nie zawsze oczywisty. Choćby poprzez
retrospekcję głównej bohaterki, „Mamy”, z czasów, kiedy była jeszcze „zugangiem”
czyli świeżo przybyłą więźniarką. Zgubiła w błocie trep. Długą chwilę walczyła
z breją, żeby wydobyć but i utrzymać równowagę. Więźniarki mijały ją obojętnie.
Podbiegła dopiero inna „nowicjuszka”, jeszcze nie skażona obozową znieczulicą. To
był moment, kiedy Stanisława zrozumiała, jakie zasady panują w obozie i co to znaczy
pozostać człowiekiem. I drugi obraz: pogrzebu kilkunastu harcerek, które
utopiły się podczas rejsu łódkami po jeziorach, tuż po wojnie. Pogrzebu, na
którym pojawiły się tłumy mieszkańców Łodzi. I płakali. Ten płacz dla jednej z
bohaterek, kobiety, która przeszła obóz koncentracyjny, był czymś fenomenalnym.
Znakiem nadziei. Bo świadczył o tym, że ludzie nie zatracili wrażliwości,
empatii, zdolności odczuwania…
Kiedy sięgnęłam po tę
książkę, to niemal od razu wiedziałam, że chcę ją polecić wszystkim, nie tylko
kobietom. To po prostu świetna proza i mądra opowieść o szczelinie czyli
miejscu, gdzie można ocalić nadzieję. Pomimo Lagerruhe. Pomimo wszechobecnej znieczulicy. Pomimo pęknięcia w
duszy.
Dla Stanisławy Leszczyńskiej
tą „szczeliną światła” był Bóg. A dla mnie i dla Ciebie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz