niedziela, 1 listopada 2020


 Świątecznie…

„Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię” (Mt 5,5)

Osiem błogosławieństw przez całe wieki obrosło komentarzami. Trudno się dziwić: to lekcja Ewangelii w pigułce. Ewangelii, która jest niewygodna, niepopularna i po ludzku nielogiczna. Ewangelii, która obiecuje coś trwałego, ale nie natychmiastowego: nagrodę wieczną. A my przecież żyjemy w kulturze natychmiastowości. Nie lubimy czekać.

Mnie dzisiaj uderzyło jedno z nich: błogosławieni cisi. Może dlatego, że sama do cichych nie należę. Kiedy dwadzieścia lat temu wstępowałam do mojego zgromadzenia, wszyscy znajomi jednogłośnie wróżyli mi rychły powrót „do świata”. Bo albo mnie wywalą, albo ja rozwalę klasztor… Jestem i trwam, co jest bardzo konkretnym dowodem na Boże miłosierdzie i poczucie humoru.  Mam jednak ogromny problem, żeby nie błyszczeć, nie oczekiwać na oklaski i wybierać na „uczcie” życia ostatnie miejsca (to z kolei wczorajsza Ewangelia). Śledzę, ile polubień ma „Zakonnica bez przebrania”, tęsknię za przygodą, rozgłosem, kolejnymi sukcesami na płaszczyźnie pisarskiej czy teatralnej, a czas pandemii temu nie sprzyja.

Właśnie. Czas pandemii. Bardzo źle znoszę to przymusowe, bezterminowe zatrzymanie, choć wiem, że ono jest po coś. Że to jest właśnie dla mnie lekcja ciszy. Boję się tej ciszy, bo w niej przemawia Bóg, czyli mogę odkryć trudną prawdę o sobie: jak wiele jeszcze we mnie egoizmu, wygodnictwa, dbania o ludzkie uznanie.

Druga rzecz: kiedy cała Polska krzyczy, na ulicach wzbiera fala agresji i pada tyle słów nienawiści - choć przecież w debacie publicznej tak bardzo podkreśla się konieczność zaprzestania mowy nienawiści - niczego tak nie potrzebujemy jak ciszy. To, co w Ewangelii najważniejsze, dokonało się w ciszy: Zwiastowanie, kiedy bardzo młoda, po ludzku nic nie znacząca dziewczyna zgodziła się zostać matką Zbawiciela, narodzenie Jezusa w jakiejś nędznej grocie dla zwierząt na peryferiach małego miasteczka, wreszcie: zmartwychwstanie.

Prawdziwe dobro przychodzi niepostrzeżenie, przez granice naszych serc, i nie potrzebuje do tego ani fleszy, ani protestów.


Fot. s. Regina Dorota Krzesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz