Powiew
COOL - tury
Bal
Lalek (Pan T. , reż. Marcin
Krzyształowicz, 2019)
Warszawa tonie w
szarości, a nawet mroku. Zarówno w przenośni, jak dosłownie, ponieważ film jest
w całości czarno – biały. Rządy w tym
mieście objął Diabeł, który – jak twierdzi – pełni tę funkcję jedynie w
zastępstwie, nie dowiemy się jednak kogo. Do Diabła ustawia się kolejka
petentów. Każdy ze swoim bólem. Czekają jak na zbawienie. Na co? Na ciepłe
spojrzenie, które „chwyci ich za serce lub za twarz.” Tym właśnie fragmentem dziennika pisanego przez tytułowego bohatera –
dla mnie bardzo wymownym – zaczyna się i kończy Pan T. Marcina Krzyształowicza. Równie wymowny jest firmowy
samochód rozwożący po mieście „lalki dla dorosłych” i tajemnicze postacie
przypominające lalki błąkające się po mieście. Dopiero w pewnym momencie
orientujemy się, że to fantazja głównego bohatera, który marzy o napisaniu
powieści o… terrorystach wysadzających Pałac Kultury i Nauki.
Czy jednak to tylko fantazja?
Martwe twarze „lalek dla dorosłych” czy może Dorosłych Lalek nie odbiegają zbyt
drastycznie od rzeczywistości. Lalką można się bawić. Można ją zniszczyć i
wyrzucić. Zamknąć w pudle. Można nią wreszcie sterować. W filmie nie ma silnych
emocji, wielkich konfliktów, rozbudowanych relacji międzyludzkich (czego mi trochę
brakowało, ale wiem, że to świadomy zabieg reżysera i scenarzysty). Bohaterowie są właśnie jak lalki: kobiety
odgrywają role uwodzicielek, mężczyźni – pismaków do wynajęcia, niekoniecznie
przez redaktorów gazet. Czasem przez smutnych panów z Urzędu Bezpieczeństwa. Bal
Dziennikarzy również przypomina bal lalek. Kiedy konferansjer zapowiada
przemówienie Towarzysza Bieruta, goście odwracają się w stronę mównicy jak na
akord. Właśnie niczym zaprogramowane lalki…
Opowieść o publicyście mieszkającym
w Domu Literatów w czasach Bieruta nie jest prostą biografią Leopolda Tyrmanda.
Reżyser wręcz zapewnia, że wszelkie podobieństwa są przypadkowe. Brzmi to
trochę jak kokieteria, ale tylko trochę. Panem T. może być każdy pisarz tamtych
czasów, a w Warszawie rządzonej przez Diabła mogłaby się wydarzyć niejedna
historia o zniewoleniu. I przecież się wydarzyła. Oglądając ten film,
pomyślałam sobie jednak, że nie jest to jedynie opowieść o „tamtych czasach”. „Tamtych”
– czyli nie moich. „Tamtych” – czyli żadnych. „Tamtych” – czyli nie dotyczących
mojego życia. Oj, proszę państwa, nic z tego. Bal Lalek trwa zawsze wtedy, gdy
wyłączam zdolność krytycznego myślenia. Zawsze
wtedy, gdy idę za żądnym łatwego sukcesu i taniej zabawy tłumem. Zawsze wtedy,
kiedy ulegam stereotypom i łatwemu szufladkowaniu rzeczywistości. Zawsze wtedy,
gdy szukam „ciepłego spojrzenia, które mnie chwyci za serce lub za twarz” czyli
rezygnuję ze swojego systemu wartości dla korzyści, poklasku, poparcia… Bal Lalek trwa i świetnie się na nim bawimy.
Może film momentami się
dłuży. Może brakuje mu „temperatury”. Może reżyser za często posługuje się
motywem przewodnim „lalek” podkładających dynamit w podziemiach Pałacu i handlarzy
„lalkami dla dorosłych”, a także toczącej się po posadzce złotówki. Gdyby te
obrazy pojawiały się rzadziej, to znacznie mocniej chwyciłyby widza „za serce
lub za twarz”. Ale film warty obejrzenia. Zastanawiałam się, dlaczego tytuł brzmi
„Pan T.”. Oczywiście, że – pomimo zapewnień reżysera – jest to nawiązanie do
postaci Tyrmanda. Z drugiej jednak strony: do każdego, kto próbuje pozostać
sobą w świecie absurdu, ale rzeczywistość go przerasta, jak choćby Józefa K. w Procesie Kafki. Nasunęło mi się jednak
absurdalne jak ten film skojarzenie z Panem
Tadeuszem. Skąd ta intuicja? Może po prostu: jaka epoka, taki Pan Tadeusz. Bo
zarówno wielkie dzieło Mickiewicza, jak film Krzyształowicza zadaje odbiorcy
kluczowe pytanie: co zrobiłeś ze swoimi marzeniami? Czy potrafisz być wolny,
nawet, jeśli wolność jest wartością niedostępną w twoim świecie? Albo inaczej: czy wybierasz wieczny Bal Lalek, czy samotność, ale w zgodzie z sobą?
Dołączam link:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz