środa, 1 stycznia 2020



Powiew COOL - tury


Bal Lalek (Pan T. , reż. Marcin Krzyształowicz, 2019)

Warszawa tonie w szarości, a nawet mroku. Zarówno w przenośni, jak dosłownie, ponieważ film jest w całości czarno – biały.  Rządy w tym mieście objął Diabeł, który – jak twierdzi – pełni tę funkcję jedynie w zastępstwie, nie dowiemy się jednak kogo. Do Diabła ustawia się kolejka petentów. Każdy ze swoim bólem. Czekają jak na zbawienie. Na co? Na ciepłe spojrzenie, które „chwyci ich za serce lub za twarz.” Tym właśnie fragmentem dziennika pisanego przez tytułowego bohatera – dla mnie bardzo wymownym – zaczyna się i kończy Pan T. Marcina Krzyształowicza. Równie wymowny jest firmowy samochód rozwożący po mieście „lalki dla dorosłych” i tajemnicze postacie przypominające lalki błąkające się po mieście. Dopiero w pewnym momencie orientujemy się, że to fantazja głównego bohatera, który marzy o napisaniu powieści o… terrorystach wysadzających Pałac Kultury i Nauki.
Czy jednak to tylko fantazja? Martwe twarze „lalek dla dorosłych” czy może Dorosłych Lalek nie odbiegają zbyt drastycznie od rzeczywistości. Lalką można się bawić. Można ją zniszczyć i wyrzucić. Zamknąć w pudle. Można nią wreszcie sterować. W filmie nie ma silnych emocji, wielkich konfliktów, rozbudowanych relacji międzyludzkich (czego mi trochę brakowało, ale wiem, że to świadomy zabieg reżysera i scenarzysty).  Bohaterowie są właśnie jak lalki: kobiety odgrywają role uwodzicielek, mężczyźni – pismaków do wynajęcia, niekoniecznie przez redaktorów gazet. Czasem przez smutnych panów z Urzędu Bezpieczeństwa. Bal Dziennikarzy również przypomina bal lalek. Kiedy konferansjer zapowiada przemówienie Towarzysza Bieruta, goście odwracają się w stronę mównicy jak na akord. Właśnie niczym zaprogramowane lalki…
Opowieść o publicyście mieszkającym w Domu Literatów w czasach Bieruta nie jest prostą biografią Leopolda Tyrmanda. Reżyser wręcz zapewnia, że wszelkie podobieństwa są przypadkowe. Brzmi to trochę jak kokieteria, ale tylko trochę. Panem T. może być każdy pisarz tamtych czasów, a w Warszawie rządzonej przez Diabła mogłaby się wydarzyć niejedna historia o zniewoleniu. I przecież się wydarzyła. Oglądając ten film, pomyślałam sobie jednak, że nie jest to jedynie opowieść o „tamtych czasach”. „Tamtych” – czyli nie moich. „Tamtych” – czyli żadnych. „Tamtych” – czyli nie dotyczących mojego życia. Oj, proszę państwa, nic z tego. Bal Lalek trwa zawsze wtedy, gdy wyłączam zdolność krytycznego myślenia.  Zawsze wtedy, gdy idę za żądnym łatwego sukcesu i taniej zabawy tłumem. Zawsze wtedy, kiedy ulegam stereotypom i łatwemu szufladkowaniu rzeczywistości. Zawsze wtedy, gdy szukam „ciepłego spojrzenia, które mnie chwyci za serce lub za twarz” czyli rezygnuję ze swojego systemu wartości dla korzyści, poklasku, poparcia…  Bal Lalek trwa i świetnie się na nim bawimy.
Może film momentami się dłuży. Może brakuje mu „temperatury”. Może reżyser za często posługuje się motywem przewodnim „lalek” podkładających dynamit w podziemiach Pałacu i handlarzy „lalkami dla dorosłych”, a także toczącej się po posadzce złotówki. Gdyby te obrazy pojawiały się rzadziej, to znacznie mocniej chwyciłyby widza „za serce lub za twarz”. Ale film warty obejrzenia. Zastanawiałam się, dlaczego tytuł brzmi „Pan T.”. Oczywiście, że – pomimo zapewnień reżysera – jest to nawiązanie do postaci Tyrmanda. Z drugiej jednak strony: do każdego, kto próbuje pozostać sobą w świecie absurdu, ale rzeczywistość go przerasta, jak choćby Józefa K. w Procesie Kafki. Nasunęło mi się jednak absurdalne jak ten film skojarzenie z Panem Tadeuszem. Skąd ta intuicja? Może po prostu: jaka epoka, taki Pan Tadeusz. Bo zarówno wielkie dzieło Mickiewicza, jak film Krzyształowicza zadaje odbiorcy kluczowe pytanie: co zrobiłeś ze swoimi marzeniami? Czy potrafisz być wolny, nawet, jeśli wolność jest wartością niedostępną w twoim świecie? Albo inaczej: czy wybierasz wieczny Bal Lalek, czy samotność, ale w zgodzie z sobą?

Dołączam link:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz