niedziela, 11 kwietnia 2021


 Niedzielnie…

Przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: Pokój wam! A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana. (J 20, 19 – 20)

Jezus pokazał uczniom ręce i bok. Swoje rany. To właśnie sprawiło, że uwierzyli. Nic już nie było takie samo. Bo rany Jezusa są znakiem Jego miłości. Tego, że On jest rzeczywiście EMMANUELEM: „Bogiem z nami”. Zraniony przychodzi do zranionych. Wzgardzony i odepchnięty – do innych wzgardzonych i odepchniętych. Ten, który zwyciężył ciemność, ale najpierw przez nią przeszedł, do tych, którzy grzęzną w mroku. Jezus nie brzydzi się naszego grzechu, upodlenia, małości. Nie boi się wejść w naszą pustkę, niewiarę, smutek, brak wybaczenia, lęk. On dotyka naszych ran, jeśli pozwolimy Mu ich dotknąć. I je uzdrawia.

My także możemy dotknąć Jego ran. Zobaczyć, że On jest bliżej nas niż myślimy. Że kiedy krzyczymy: „Boże, gdzie jesteś?!”, On szepcze: „Płaczę razem z tobą”.

Dlatego zmartwychwstanie Jezusa nie było medialnym show. Dokonało się jakby ukradkiem. Nie zobaczyły Go tłumy. Piłat. Sanhedryn. Tylko garstka uczniów w bardzo intymnych spotkaniach wieczorem lub o świcie – w godzinie, gdy reszta świata spała… Zobaczyli Go nad brzegiem jeziora po kolejnym nieudanym połowie. Przy łamaniu chleba w gospodzie, kiedy uciekali… W Wieczerniku, gdzie się schowali „z obawy przed Żydami”. A więc w sytuacjach, w których woleliby nikogo nie spotkać. Bo takie sytuacje odkrywają bolesną prawdę o nich: małych, skulonych ze strachu niedowiarkach. Tymczasem Jezus mówi: Pokój wam. I pozwala dotknąć swoich ran. I nic już nie jest takie samo…

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz