Powiew
COOL - tury
(Gambit królowej, reż. Scott Frank,
Netflix, 2020)
Właśnie obejrzałam
ostatni odcinek i trudno mi się uspokoić. Przejść do porządku dziennego jakby
nigdy nic? Po prostu się nie da. Choć nie mam pojęcia o szachach, w Gambicie królowej, a zwłaszcza w
postaci głównej bohaterki, odnajduję siebie.
Już pierwszy odcinek
rozłożył mnie na łopatki. Utożsamiłam się z dziewczynką o bogatej wyobraźni
błądzącą po mrocznych zakamarkach bezdusznego sierocińca. Chociaż moje losy nie
są (na szczęście) aż tak dramatyczne jak losy genialnej szachistki Beth Harmon,
bohaterki powieści Tevisa Waltera i Netflixowego serialu Scotta Franka,
zobaczyłam siebie w peerelowskim przedszkolu tęskniącą za rodzicami
mieszkającymi w innych miastach.
Przy kolejnych
odcinkach było już tylko gorzej: czyli mocno, angażująco, poruszająco,
momentami nawet wstrząsająco. A przecież nie ma w serialu ani kropli krwi, ani
grama brutalności, żadnej sceny ostrego seksu. Jest jednak to, co najbardziej kocham
w kinie, teatrze, literaturze: opowieść, która dotyka serca.
Serial ogląda się
jednym tchem. Mam znajomych, którzy poświęcili na te 7 odcinków jedną noc. Ja nie
byłabym w stanie, nie tylko dlatego, że potem trzeba wstać bladym świtem, ale
przede wszystkim dlatego, że to dla mnie zbyt duża dawka emocji, dotykających
mnie osobiście tematów i pytań, które muszę zadać również sobie.
Jakie to tematy? Jakie
pytania?
1. Pasja
– główna „bohaterka” serialu, bo przecież to historia o szachach. Dodajmy:
pasja, która jest kobietą, bo przecież to serial o szachistce, która z
wdziękiem i zimną krwią miażdży wszystkich męskich przeciwników. Nawet tych
światowej sławy. I to w wieku niecałych dwudziestu lat! Muszę przyznać, że moja
kobieca duma tutaj uśmiecha się z dziką satysfakcją. Ale pasja ma także swoją
cenę: domaga się wyłączności. Uzależnia. Może sprawić, że ktoś, kto się jej
poświęci, całkowicie zamyka się w jej świecie… Zachwyciła mnie szachownica – mówi bohaterka – Odrębny świat na 64 polach. Czuję się w nim bezpieczna. Kontroluję go,
panuję nad nim. Jest przewidywalny. Jeśli tracę, winię tylko siebie.
2.
Zmaganie – coś, co czyni film o pasji
prawdziwym. Oczywiście pojawia się tutaj pewien „hollywoodzki” schemat, ograny
już w niejednym, nie tylko amerykańskim filmie o sportowcach i geniuszach: trudny
punkt wyjścia – mentor - debiut – rozwój – pierwszy spektakularny sukces –
porażka – równia pochyła – „albo się ogarniesz, albo będziesz nikim” – mordercza
walka z sobą – zwycięstwo. To, co najciekawsze, to właśnie ta mordercza walka z
sobą. Nie tylko o tytuł arcymistrza, znacznie bardziej – o wolność. Beth Harmon
jest uzależniona od tabletek na uspokojenie. Tych samych od lat. Wychowawcy
dawali je dzieciom w sierocińcu, żeby nie sprawiały kłopotów. Do tego dochodzi
jeszcze alkohol i mamy gotowy scenariusz na film o geniuszu, który się stacza –
jak choćby w Narodzinach gwiazdy czy
naszym rodzimym Skazanym na bluesa.
Beth podejmuje jednak walkę. I to jest jej najważniejszy mecz – o wszystko.
3.
Rozliczenie z przeszłością. Beth będzie
musiała wrócić do sierocińca, żeby się z nim ostatecznie pożegnać. I wtedy
poczuje się prawdziwie wolna, a przynajmniej ten proces w jej psychice się rozpocznie. W serialu oprócz akcji właściwej widzimy retrospekcje. Nie jest ich
wiele, ale wystarczająco, żeby zrozumieć bohaterkę, jej wybory, zachowania,
zagubienie, i to, dlaczego nigdy się nie uśmiecha, a w sytuacjach intymnych z
facetami najbardziej lubi… grę w szachy. Twórcy serialu odkrywają te
retrospekcje stopniowo, jakby dokładali do tworzącego się obrazu kolejne
puzzle.
4.
Samotność i lęk przed bliskością. Beth
jest samotna z oczywistych względów: niewydolni wychowawczo rodzice nie dali
rady, zresztą nie żyją. Dziewczynka zostaje skazana na jeden z najgorszych
koszmarów dzieciństwa: sierociniec. Adopcyjni rodzice też nie dają rady. Kiedy
dziewczyna już osiąga wszystko, nagle się okazuje, że najtrudniejsze są powroty
po zagranicznych turniejach do pięknego, lecz pustego domu. I to jest właśnie
początek równi pochyłej. Beth szuka bliskości w relacji z koleżanką z
sierocińca i pierwszym nauczycielem szachów: woźnym Shaibelem. Potem w dziwnych
związkach – nie związkach z kolegami „po fachu”, z którymi czuje się
bezpiecznie jedynie wtedy, gdy rozgrywa z nimi partię. Ale prawdziwej bliskości nie
umie okazać nikomu, bo nie umie zaufać.
5.
Siła przyjaźni. To jest wątek, który sprawia,
że do tej pory mroczny i przygnębiający serial daje nadzieję. Woźny Shaibel
przez całe lata zbierał wszystkie informacje i wycinki z prasy na temat
sukcesów Beth. Dawna przyjaciółka z sierocińca Jolene pojawia się dokładnie
wtedy, kiedy trzeba. Koledzy szachiści wspierają Beth w finałowym, najbardziej
decydującym meczu w Rosji. A przecież potraktowała każdego z nich przedmiotowo.
Uwaga, teraz można wybrzydzać: ee, w życiu tak nie ma. Prawdziwa Beth pewnie by
przedawkowała prochy popijając je alkoholem, i znaleziono by jej ciało w
hotelowej łazience, brzydkie, sine, cuchnące i bez makijażu. Jasna sprawa.
Jednak od kina oczekujemy - poza wzruszeniem i mocnymi wrażeniami – otuchy i
odrobiny magii. Poza tym scenariusz miniserialu operuje pewnym skrótem,
uproszczeniem, a nawet schematem, żeby wydobyć to, co najważniejsze.
6.
I ostatnia kwestia, dla mnie
najważniejsza: świat bez Boga. Nie podejrzewam twórców Netflixowej produkcji o
takie przesłanie, ale cóż robić: tak im niechcący wyszło. Właśnie ten brak
Boga uderzył mnie tutaj najmocniej. To oczywiste, że Boga nie ma na suto
zakrapianych alkoholem imprezach, gdzie się pali marihuanę i uprawia seks z
tym, obok kogo akurat się siedzi na kanapie. Oczywiste też, że nie ma Go w ponurej,
sowieckiej Rosji, ukazanej zresztą w serialu w sposób wysmakowany i niezwykle
sugestywny: szarość na ulicach i w ubiorze przechodniów, krwawa czerwień
hotelowego neonu, posępne twarze sowieckich elit szachowych i… stoliki z
szachami na każdym skwerze, i tłumy wynędzniałych ludzi, którzy je zajmują, bo to jedyna radość, jaka im została w tym smutnym totalitarnym świecie. Doskonale wiemy,
że w tej „czerwonej” rzeczywistości nie ma Boga, bo zastąpił ją komunizm. Dużo
bardziej bolesne jest jednak to, że Boga nie ma także w chrześcijańskim
sierocińcu, gdzie dzieci szpikuje się tabletkami na uspokojenie, a potem
przymusowo zapędza się je do kaplicy, żeby ćwiczyły pobożne pieśni. Nie ma Go
również w organizacji o niepokojącej nazwie Krucjata Chrześcijan, która hojnie
sponsoruje szachistów, ale za cenę gorliwego promowania ich postulatów „walki z
ateizmem”. Nie dziwię się bohaterce, że była niewierząca. W takich warunkach
trudno spotkać żywego Boga. Nasuwa się jednak pytanie: jeśli nie Bóg, to co?
Pasja, kariera, błysk fleszy? Czy tytuł arcymistrza na dłuższą metę coś znaczy,
jeśli zabraknie towarzystwa największego Mistrza, Jezusa Chrystusa? A jeżeli
się już osiągnie w swojej dziedzinie absolutnie wszystko, to co dalej?
Serial nie odpowiada jednoznacznie na to pytanie. sprawia jednak, że ono nie daje
spokoju.
Podsumowując: warte
obejrzenia. Poprzez ten serial można zobaczyć i przeżyć własną historię. A
przecież chyba o to chodzi w dobrej sztuce, prawda?
Nie mogę jednak nie
wspomnieć o rewelacyjnej muzyce Carlosa Rafaela Rivery: buduje napięcie w rytm
tykającego zegara szachowego. Warte uwagi są również kostiumy Gabriele Binder, bajeczne,
oddające ducha epoki i ewolucję głównej bohaterki. No i oczywiście sama Beth
czyli Anya Taylor – Joy i grająca jej młodszą wersję dziecięca aktorka Isla
Johnston. Mistrzostwo świata! Tym razem w aktorstwie. Jeśli do tego dodamy
jeszcze Marcina Dorocińskiego jako Borgova, najważniejszego przeciwnika Beth w
szachach, to mamy gotowy pojedynek, nie tylko szachowy (aktorzy byli
przygotowywani do roli przez specjalistów), ale też aktorski. Okazuje się, że
szachy mogą być jak taniec.
Na koniec kilka słów o
tytule. Jako kompletny laik szachowy, musiałam sprawdzić, co to jest „gambit”.
Otóż jest to otwarcie szachowe, w którym gracz poświęca jedną lub kilka bierek
za uzyskanie lepszej pozycji. A „królowa”? Najważniejsza figura w szachach,
inaczej „hetman”. Kim jest tytułowa „królowa”, nie mamy wątpliwości. Bohaterka
jest rzeczywiście w każdym calu KRÓLOWĄ, nawet gdy leży pijana pod stołem: w
ubiorze, ruchach, zdecydowaniu i kompetencji, powściągliwych gestach, hipnotyzującym
spojrzeniu, z twarzą, na której prawie nigdy nie pojawia się uśmiech, a jednak
jesteśmy po jej stronie. Co więc Królowa poświęca, żeby uzyskać lepszą pozycję
i być może wygrać życie? Czas, relacje, życie osobiste, zdolność kochania. Czy
warto było? A jeśli nie, to czy będzie w
stanie to wszystko odzyskać? Zakończenie sugeruje przełom, ale pozostawia nas w
niepewności.
Raczej "gambit krolewski" a nie "krolowej". Spostrzezenie o braku Boga nasunelo mi sie rowniez. Szkoda..., bo inaczej to bardzo dobry serial.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, zle powiedzialam. Gambit hetmanski - tak brzmi po polsku. Gambit krolewski to cos innego :).
OdpowiedzUsuńAle tytuł serialu brzmi orzecież "Gambit KRÓLOWEJ", a nie "Gambit HETMAŃSKI". Chyba nieprzypadkowo.
UsuńPięknie napisane! Na hetmana zwykło mówić się "królówka". Jeżeli mogę coś dodać od siebie, wydaje mi się, że najważniejszy w szachach jest król, natomiast najpotężniejszą bronią (ruchy na polach), dysponuje właśnie królówka. Czułam zachwyt nad geniuszem, który objawiała Beth i w tym aspekcie, dla mnie to obraz pełen duchowości. Czuję zatem dwoistość, bo świat filmowej bohaterki na pierwszy rzut oka bez Boga, to jednak przepełniony jego obecnością.
OdpowiedzUsuń