Powiew
COOL – tury
ZABAWKI
SIĘ BAWIĄ
(Blaszany bębenek, reż. Wojciech
Kościelniak, Teatr Muzyczny Capitol,
premiera:
06. 10. 2018)
„Szanowni! Za chwilę
obejrzycie wodewil, zagrany przez zabawki dla zabawek i o zabawkach, ponieważ
zabawki się bawią, a ja mam bębenek!” – słyszymy w pierwszej scenie spektaklu. Głos
należy do wątłego, skarłowaciałego dziecka z głową i rękami dorosłego i
nieproporcjonalnym kadłubkiem (genialny pomysł wykorzystania w inscenizacji
lalki – tintamareski, przywiązanej do szyi odtwórczyni roli Oskara!). Tutaj
muszę od razu wspomnieć, że Oskar w wykonaniu Agaty Kucińskiej, aktorki
Wrocławskiego Teatru Lalek, to prawdziwe mistrzostwo! Aktorka miała wyjątkowo
trudne zadanie: animować lalkę, grać rolę dramatyczną i jeszcze śpiewać. Zrobiła
to brawurowo. Już w pierwszych minutach przedstawienia wiedziałam, że Teatr –
świadomie napisany tu z wielkiej litery – skradł moje serce, zawładnął mną i
wciągnął w swoją opowieść…
O czym jest ta
opowieść? W warstwie literackiej to adaptacja powieści Güntera Grassa, dodajmy:
wyzwanie dla Wojciecha Kościelniaka, reżysera i zarazem autora libretta
musicalu, który musiał się zmierzyć nie tylko z wielkim dziełem literackim, ale
też z legendą oscarowego filmu Volkera Schlöndorffa z 1979 roku. W warstwie
historycznej to tragiczny obraz rodzącego się w Niemczech nazizmu i dramatu
mieszkańców Gdańska – Niemców, Kaszubów, Polaków i Żydów - w obliczu
nadciągającej wojny. Mnie interesuje jednak to, co w tej opowieści najbardziej
osobiste: mały, ginący w wielkiej historii dramat dziecka – samotnego,
niezrozumianego, odrzucającego świat dorosłych. Dziecka, które nawet nie wie,
kto jest jego ojcem, ponieważ matka mieszka zarówno ze swoim mężem, jak
kochankiem. Dziecka, które na znak protestu rozpaczliwie bębni w tytułowy
blaszany bębenek i „rozśpiewuje szkło” czyli rozbija szklane przedmioty, okna,
a nawet kościelne witraże za pomocą… krzyku.
W jaki sposób jest ten
dramat opowiedziany? Otóż Oskar – chłopiec, który nie chciał urosnąć i dlatego
został przerośniętym karłem – wprowadza nas w swój świat. Surrealistyczny świat,
w którym rządzi Blaszany Bębenek, tajemniczy właściciel sklepu z zabawkami
Sigismund Markus oraz Czarna Kucharka. Ta ostatnia (rewelacyjnie zagrana przez
Barbarę Olech!) przemyka przez scenę bezszelestnie jak kot, wykonując jednostajny
ruch podobny do kręcenia korbką. Jak gdyby uruchamiała jakiś niewidzialny
mechanizm. Po każdym przejściu Czarnej Kucharki dzieje się coś niedobrego:
rodzi się nazizm, nadchodzi Kryształowa Noc, wybucha wojna, ktoś umiera… Kim
ona jest? Nieubłaganym czasem? Uosobieniem historii? Okrutną alegorią
przeznaczenia? Personifikacją dziecięcych lęków (aktorka poruszała się w sposób
tak plastyczny, że gdybym była rówieśniczką Oskara, to po prostu bym się jej przestraszyła!)?
Może wszystkim po trochu. Wbiła mnie w fotel scena Nocy Kryształowej, gdy
Zabawki z żydowskiego sklepu zostały wyprowadzone za kulisy w szeregu, jak na
rozstrzelanie, i usłyszeliśmy głos Oskara relacjonującego to zdarzenie: „Czarna
Kucharka zabrała wszystkie zabawki”.
Same zabawki natomiast
są nieco upiorne. Widzimy ogromne głowy zwierząt, wielkie, wypukłe, szklane
oczy, pomalowane na biało twarze i gotyckie makijaże, czarne peruki chłopczyc z
dwudziestolecia międzywojennego. Scenografia i kostiumy Anny Chadaj, umowne,
ale nawiązujące do okresu międzywojennego i wojennego, bardzo pomagają w
wykreowaniu świata przedstawionego. Aktorzy grający Zabawki poruszają się jak
nakręcone kluczykiem mechanizmy (tutaj ukłon w stronę choreografki Eweliny
Adamskiej – Popczyk!). Kiedy w innych scenach zmieniają się w mieszkańców miasta,
uczniów w szkole, hitlerowców, ułanów, żołnierzy Armii Czerwonej, uczestników
wiecu, członków ulicznych band, wiernych w kościele, a nawet siostry zakonne,
mewy czy plażowiczów, to nadal w wyglądzie i sposobie poruszania się
przypominają groteskowe zabawki. To nie jest bezpieczny, kolorowy ”kraj lat
dziecinnych”. To raczej koszmarny sen dziecka, które zostało przez dorosłych
skazane na samotność. Świat widziany oczami wiecznego dziecka jest jednym
wielkim sklepem z zabawkami, które tańczą w rytmie narzuconym przez
zainstalowany w środku mechanizm…
W spektaklu pojawia się
również wątek religijny, a raczej – antyreligijny. Kiedy zobaczyłam jeżdżącą po
scenie na kółkach figurę Matki Boskiej i Dzieciątka z wmontowanymi w
konstrukcję twarzami żywych aktorek, poczułam niesmak. Pierwsza myśl: znowu
jakaś tania, antykościelna prowokacja. Chwilę potem zrozumiałam, że jest to
obraz Boga stworzony w głowie Oskara. Równie psychodeliczny, jak cała
rzeczywistość, którą widzimy w spektaklu. Skoro świat to jeden wielki sklep z surrealistycznymi
zabawkami, to dlaczego Jezus miałby być przedstawiony na serio? Ten Jezus jest
taki, jak cały świat dorosłych, w który Oskar został wrzucony wbrew własnej
woli i na który się nie godzi. Świat, w którym brakuje zdrowych relacji
rodzinnych. Świat, w którym niszczy się sklepy z zabawkami z niezrozumiałych
dla dziecka powodów. Świat, w którym chrzci się dzieci w kościele dla zasady, a
nie po to, żeby spotkać żywego Jezusa. Przejmujący jest duet Oskara i małego
Jezusa, w którym Dzieciątko pyta bohatera: „Czy kochasz mnie?”, a Oskar
odpowiada: „Przykro mi, ale ani trochę”. Zamiast oburzać się na reżysera,
pomyślałam: jakie to prawdziwe - cała ta historia dziecka zagubionego w
dzisiejszym świecie, przypominającym wykreowany w narkotycznym zwidzie Sklep z
Zabawkami, gdzie zabawki się nieustannie bawią. Takie dzieci spotykam bardzo często
w szkole, w której pracuję. Dzieci zagubione, nieszczęśliwe, dzieci zmagające
się z nałogami czy depresją, dzieci po próbach samobójczych, dzieci desperacko chwytające
za swoje prywatne Blaszane Bębenki… Dzieci, które mówią Bogu: „Przykro mi, ale
ani trochę Cię nie kocham. Od dzisiaj sam dla siebie będę bogiem.”
Nie czuję złości. Jest mi po prostu bardzo,
bardzo przykro, bo wiem, co to znaczy być samotnym dzieckiem w obcym,
chaotycznym, absurdalnym świecie dorosłych. W tym spektaklu odnalazłam także
pewną znajomą małą dziewczynkę – siebie.
Podsumowując: bardzo
warto! Sala była wypełniona po brzegi ludźmi, którzy przyjechali na
przedstawienie również z innych części Polski. Widownia klaskała na stojąco. Jedyny
poważny mankament to fakt, że trudno było zrozumieć, co aktorzy śpiewają, ale
ruch sceniczny, aktorstwo, choreografia, muzyka Mariusza Obijalskiego i oprawa
plastyczna spektaklu była tak czytelna, że naprawdę wiadomo, o czym jest ta
historia.
"Teatr – świadomie napisany tu z wielkiej litery – skradł moje serce, zawładnął mną i wciągnął w swoją opowieść…" Wreszcie doczekałem się kolejnego artykułu siostry. Poniedziałek rano. Nie zjem, a muszę odpisać. No więc sisostra już chyba drugi raz, słowo "świadomie" używa na określenie słowa "celowo".
OdpowiedzUsuńCoś może być użyte albo zrobione "świadomie" albo "nieświadomie". Albo "celowo", albo "przez przypadek" lub też "bez celowo". Szanowna siostro. Aż strach przypisywać reżyserom i aktorom, że jakiś zabiegów dopuszczają się nieświadomie. Tzn. co? Nie wiedzą co się dzieje do okoła nich i są jak pijane dzieci we mgle? Tak więc skłaniałbym się bardziej do użycia sformuowania lingwistycznego "celowo użyte", niż "świadomie użyte". Rzeczy, szczególnie zabiegi aktorskie, raczej nie dzieją się przez przypadek.
Drugą sprawą o której chciałbym powiedzieć, to fakt, że "matka (chłopca z bembenkiem) mieszka zarówno ze swoim mężem, jak kochankiem". Chciałbym poświęcić tej sprawie trochę. Czy chłopiec przypadkiem nie wali w bembenek, dlatego że jego matka uprawiała przy nim seks? I to na zmianę z dwoma mężczyznami? Wtedy bardzo wymownym było by "kręcenie korbą" tej "Czarnej kucharki". No ale, żeby od krzyku dziecka pękały witraże kościelne. Czy sądzi siostra, że ten chłopiec powinien iść do psychologa i z nim o tym porozmawiać?
Siostro. Ja dawno temu, chyba w szkole średniej, rzuciłem tylko okiem na film "Blaszany Bembenek". Zupełnie nie pamiętam, bo w ogóle go dnie oglądałem. Już na samym początku przeraziła mnie psychodelia tego obrazu. Sorry ale wolałem Jamesa Bonda, niż psychodeliczne hardkory dla... dewianów.
Nie wiem siostro co powiedzieć, bo nie oglądałem ani sztuki, ani filu. Nie czytałem również książki. Ale zastanawiam się powoli, czy by mnie przypadkiem nie zaciekawiła. Raczej nie, ale nie obiecuję.
Serdecznie pozdrawiam i mam nadzieje, że nie będziemy musieli czekać do następnego artykułu, cały tydzień.
Szanowny Panie, dziękuję za wypowiedź, ale skoro Pan mnie tak poprawia, to cóż... nie pozostanę dłużna, bo dostaję skrętu kiszek. Pisze się "bębenek", a nie "bembenek". Słownik języka polskiego jest już powszechnie dostępny w Internecie. Warto do niego czasem zaglądać. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńPrzepraszam za literówki ale wspaniały Bloger, nie zakłada opcji "edycja komentarzy". Szczerze mówiąc to polecam siostrze Wordpress. Serio! No chyba, ze siostra lubi Blogspota. Eh. Pozdrawiam jeszcze raz i sorry za literówki. Idę na piwo. A. Mam pytanie. Które klasztory w Krakowie, poleca siostra do zwiedzenia? (Jak coś to: kubutek@tutanota.com Dzięki.)
OdpowiedzUsuńSiostro Karolino. Najpierw wspólnie odmówmy modlitwę za tego bloga i za wszystkie inne blogi. "Zrowaś Mario, Łaskiś Pełna. Pan z Tobą. Błogosławionaśty wśród niewiast i błogosławiony Owoc Żywota Twojego, Jezus. Św. Maryjo, Matko Boże. Módl się za Nami Grzesznymi! Teraz i w godzinę śmierci Naszej. Amen!" (Niech się zmiłują Niebiosa i wszyscy święci nad blogiem siostry i dadzą jej siłę i natchnienie do dalszej, owocnej pracy twórczej! Amen i wesołego Alleluja. :-) :-)
OdpowiedzUsuńA teraz odpowiem. Właśnie zainstalowałem sobie nakładkę na swojego FireFoxa, która sprawdza błędy i obiecuję, że specjalnie dla Siostry, będę zwracał na to uwagę. A poza tym będę się modlił za siostrę i pozwolę sobie umieścić link do siostry bloga, na swoim "blogu".
Ha. Tak się składa, że dzisiaj napisałem artykuł, na temat tego "Dlaczego zakonnice nie jeżdżą na rowerach". To miał być taki jakiś żart... i w sumie tak się złożyło, że nawet fajnie wyszedł. Pozdrawiam serdecznie.