Powiew
COOL - tury
Właśnie
takie kino kocham!
(1917, reż. Sam Mendes, 2019)
Poszłam na ten film z
babską obawą: no bo o wojnie i wszystko wskazuje na to, że bez wątku miłosnego.
Jak się będą tłuc, to zanudzę się na śmierć.
Wojna była. Wątku nie
było. I co? I oglądałam niemal na wstrzymanym oddechu przez okrągłe dwie
godziny. Historia prosta i okrutna zarazem: front I wojny światowej. Dwóch chłopców,
starsi szeregowi Schofield i Blake, mają przedrzeć się przez linię wroga do
sąsiedniego batalionu, aby powstrzymać zaplanowany atak Niemców i uratować 1600
angielskich żołnierzy przed zasadzką. Sporo już takich wyczynów widziałam w
wojennych filmach. Motyw zwykle tyleż wzruszający co sztampowy: oczekująca na
wieści gdzieś „za górami, za lasami” ukochana, krwawa jatka będąca punktem
kulminacyjnym akcji (najczęściej jakaś bitwa), szczypta dramatyzmu (ktoś przecież
musi zginąć, żeby wyostrzyć fabułę!), ocalenie, które przychodzi w ostatniej
sekundzie, i spektakularna, naznaczona patosem nagroda. Tak jest w Pearl Harbor Michaela Baya czy Przełęczy ocalonych Mela Gibsona (skądinąd
świetnych filmach!).
W 1917 są jedynie niektóre elementy tego wojennego „pakietu”, i to
ukazane w zupełnie nowym świetle. Z innej, dużo głębszej perspektywy. I to jest
właśnie siłą tego obrazu.
1. Ukochana: brak. W filmie pojawia się dosłownie
jedna postać kobieca: piękna, subtelna i prawie niewidoczna, bo nie dość, że
epizodyczna, to jeszcze ukazana w półmroku naftowej lampy. Ale za to w jakim
kontekście! Schofield na skraju wyczerpania dociera do miasta, które jest
prawie końcowym odcinkiem jego drogi. Miasto jest ruiną. Wszędzie czają się
gotowi do wystrzału Niemcy. Chłopak wchodzi do opuszczonego, jak się wydaje,
domu, i tam właśnie trafia na tę tajemniczą i jeszcze bardziej wystraszoną niż
on piękność. Dziewczyna opiekuje się niczyim dzieckiem. Możemy się jedynie
domyślać, że zarówno dziecko, jak opiekunka, przeszły traumę. Żołnierz karmi
niemowlaka mlekiem, które cudem zdobył podczas wędrówki, i śpiewa mu kołysankę.
Żadnego pocałunku, dotyku, choćby drobnej sugestii, że para ma się ku sobie i „coś
z tego będzie”. Nic nie będzie, bo to nie jest odpowiedni czas na miłość. I tylko
w oczach obojga bohaterów widzimy rozpaczliwą tęsknotę za miłością.
2.
Krwawa jatka: brak. Żadnej epickiej
sceny batalistycznej! Widzimy jedynie to, co po takich „epickich” scenach
pozostało: rozkładające się trupy zwierząt i ludzi, roje much, biegające
szczury i uschnięte kikuty drzew na gołej, błotnistej ziemi. I twarze
żołnierzy: niektóre naznaczone cynizmem, inne obłędem. Widzimy też apokaliptyczny
obraz spalonego francuskiego miasta, które miało nieszczęście leżeć na linii
frontu. Obraz jest na tyle uniwersalny - nawet trochę przerysowany! - że mógłby
równie dobrze być zdjęciem powstańczej Warszawy czy współczesnego Aleppo… I
dlatego tak porusza.
3.
Śmierć jest, a jakże. Zwykła, pozbawiona
heroizmu, jakby przez pomyłkę. Jak w wielu, bardzo wielu wypadkach, kiedy dużym
chłopcom będącym u władzy zachciewa się zabawy w wojnę i zapominają, że
żołnierzyki, których używają do tej zabawy, nie są z ołowiu, lecz z ciała.
4.
Czy ocalenie przyjdzie, czy nie, i w
jaki sposób, nie będę pisać, bo to już byłby spoiler. Skoro scenariusz jest
inspirowany wspomnieniami dziadka reżysera, Alfreda Mendesa, można się
domyśleć, że bohater przeżył. Pytanie tylko, jakim kosztem i co dalej.
5.
Nagroda? Jaka nagroda? Po przejściu
drogi naznaczonej śmiercią nie ma żadnych nagród. Jest tylko pustka i skrajne
wyczerpanie. W takiej sytuacji order to groteskowy kawałek blaszki ze
wstążeczką, który można najwyżej sprzedać francuskiemu żołnierzowi za butelkę
wina. A od dowódcy usłyszysz w najlepszym wypadku: spier…j.
Co może fascynować w
filmie, w którym nie ma ani spektakularnych scen batalistycznych, ani pełnej
przeszkód, lecz dzielnej i wiernej miłości? Prawda. Prawdziwy jest bohater,
który się boi i nie rozumie sensu swojej misji, a jednak ją podejmuje w imię
takich staroświeckich wartości jak lojalność czy żołnierskie słowo (Schofield w
wykonaniu George’a MacKaya to kreacja!). Prawdziwy jest obumarły świat, który
go otacza: goła ziemia, trupy, ruiny domów, bezlistne mimo wiosennej pory
drzewa. Świat, który zmiażdżyła wojna. Prawdziwa jest jego samotna wędrówka i
zmaganie. Akcja filmu to zaledwie kilkanaście godzin – tyle, ile było trzeba, aby
wypełnić ryzykowne zadanie. Narracja prowadzona jest z perspektywy Schofielda. Razem
z nim wędrujemy przez puste pola, opuszczone okopy niemieckie, wymarłą
wioskę i spalone miasto. Razem z nim dojrzewamy wewnętrznie, a zarazem coś w
nas umiera. Razem z nim dobiegamy do celu i rozpaczliwie przedzieramy się przez
grupę żołnierzy biegnących w przeciwnym kierunku, na oślep, do ataku, który
może przynieść im śmierć…
Dla mnie 1917 to nie jest jedynie sprawnie opowiedziany epizod z działań frontowych Wielkiej Wojny. Nie jest to także
prosty manifest pacyfistyczny. To ponadczasowa przypowieść o ludzkim losie i
zmaganiu. O wypełnieniu swojej misji, nawet za cenę pójścia pod prąd, gdy inni
biegną w stronę pułapki. O ocaleniu tego, w co wierzę. A wierzyć mogę w Boga, w
rodzinę, w pracę, pasję, przyjaźń. Słowem: we wszystko, co sprawia, że
przekraczam swój egoizm. Bo nawet w spalonym mieście może się znaleźć płaczące
dziecko, któremu trzeba zaśpiewać piosenkę i nakarmić mlekiem…
Film, który dzisiaj
zobaczyłam, wbija w fotel, wzrusza i daje nadzieję. I właśnie takie kino
kocham. Nadal więc nie rozumiem decyzji Amerykańskiej Akademii Filmowej. Oscary
za zdjęcia, efekty specjalne i dźwięk dla filmu Sama Mendesa to stanowczo za
mało.
Zwiastun:
Tak film ten własnie dzięki braku tego już nam dobrze znanego patosu z większości filmów wojennych. Bohater nie twierdzi w cale, że miło jest umrzeć na ołtarzu ojczyzny. Dodatkowo ze spraw technicznych film zrobiony mistrzowsko. Samo to, że składa się zaledwie z dwóch ujęć daje też bardzo dużo samej fabule bo nie pokazuje urywków a to co ma okazać. Gra aktorska piękna, wykonanie mistrzowskie fabuła wprawiająca w przynajmniej zainteresowanie. Poleciłbym też dość świeży inny film też nie co poruszający tematykę wojenną ale od innej strony Jojo Rabit
OdpowiedzUsuń