Powiew
COOL- tury
Czy
na pewno wszyscy zginą?
(Światło, którego nie widać, reż. Shawn
Levy, Netflix 2023)
Na pewno wszyscy zginą!
– pomyślałam po pierwszych dziesięciu minutach i tylko czekałam kiedy.
Nie będę oczywiście
spojlerować, ale serial zaskakuje. Światło,
którego nie widać jest nieoczywistą opowieścią o drugiej wojnie światowej:
bez martyrologii, Holocaustu, obrazów nędzy i piekła obozów koncentracyjnych.
A jednak jest pokazany
jej tragizm, a akcja trzyma w napięciu do ostatniej chwili.
Światło,
którego nie widać to wyjątkowo udana Netflixowa adaptacja
nagrodzonej Pulitzerem powieści Anthony’ego Doerra. Jest to historia dwojga
równolatków z przeciwległej strony „barykady”: Marie, córki pracownika muzeum,
i Wernera, genialnego konstruktora radia i znawcy działania fal radiowych. Mogą
mieć osiemnaście lat, może dwadzieścia. Są nieprzeciętnie inteligentni i – jak
się okazuje – odważni. Choć nie mówią o tym wprost, marzą o miłości i po prostu
o tym, żeby być szczęśliwym, jak każdy młody człowiek. Jak każdy człowiek w
ogóle. Oboje doświadczeni przez los: Marie jest niewidoma i mieszka jedynie z
tatą (w serialu nie ma ani słowa o tym, co się stało z mamą), Werner wychowuje
się w sierocińcu. No i ona jest Francuzką, a on Niemcem, co niczego dobrego nie
wróży w latach 30. i 40. XX wieku.
Ich drogi
niespodziewanie się skrzyżują, ale jeśli ktoś się spodziewa banalnego
romansidła, jakiejś marnej kalki Romea i
Julii, to nic z tych rzeczy. Tu jest coś o wiele więcej: jest czysta
miłość, która rodzi się nie „od pierwszego wejrzenia”, lecz raczej od
pierwszego słyszenia, jest wrażliwość, ale bez ckliwości, jest heroizm, ale bez
patosu, jest idealizm, ale bez naiwności, i nadzieja, ale bez taniego
optymizmu. Wreszcie: jest tęsknota za prawdą i odwaga w jej ocalaniu i jest
odcięcie się od zła, nawet kosztem własnego życia.
Jest jeszcze jedna
rzecz: audycja radiowa nadawana każdego wieczoru na tej samej częstotliwości, w
której pewien profesor tłumaczy dzieciom różne zjawiska zachodzące w przyrodzie
i w świecie. To właśnie on mówi, że najważniejsze jest światło, którego nie
widać. Tajemniczego profesora słuchają dzieci zarówno w Niemczech, jak w innych
krajach Europy. Oczywiście przed wybuchem wojny.
A potem losy młodych
bohaterów mocno się komplikują, jak losy tysięcy innych ludzi w tym czasie.
Dlaczego ten serial
naprawdę warto obejrzeć? Bo pokazuje, że są sprawy ważniejsze niż życie. I że
można ocalić człowieczeństwo nawet w najbardziej nieludzkiej rzeczywistości.
„Nie zmieniaj częstotliwości” – mówi Juta, siostra Wernera, gdy ten wyjeżdża z
sierocińca do elitarnej placówki edukacyjnej dla chłopców, która ma z niego
zrobić „nadczłowieka”, a ja w tym momencie ryczę jak bóbr… I że ta walka o
swoją „częstotliwość” jest bardzo trudna i czasem wymaga dramatycznych wyborów.
I jeszcze to, że miłość – ojca do córki, bratanicy do stryja, dziewczyny do
chłopaka – jest właśnie tym tytułowym „światłem, którego nie widać”, siłą
zdolną pokonać największe bestialstwo.
Pomimo że serial mówi o
mrocznej rzeczywistości, jest przeniknięty właśnie tym światłem: ludzie, którzy
wybierali dobro w czasach, kiedy inni chcieli tylko przetrwać, zdarzali się
wszędzie, nawet w tym najbardziej nieludzkim obozie nazistów.
Podoba mi się
niejednoznaczność tytułu: „światło, którego nie widać” może być nawiązaniem do
ślepoty Marie, która tak naprawdę widziała o wiele więcej niż inni, i do
wewnętrznej wolności, na którą się może zdecydować każdy z nas. Bez względu na
okoliczności. Nawet, gdy wokół panuje nieprzenikniona ciemność.
Serial przypomina mi
trochę Życie jest piękne Roberto
Begniniego, film opowiadający o realiach życia w obozie koncentracyjnym,
dokładnie w tym samym duchu: w perspektywie światła.
Oglądałam ten serial na
wstrzymanym oddechu: tak dobrze był skonstruowany scenariusz Stevena Knighta,
tak świetna reżyseria Shawna Levy’ego, tak wartka akcja i napięcie do
ostatniego momentu. A do tego znakomicie poprowadzone kreacje aktorskie, szczególnie młodych bohaterów: Louisa Hofmanna jako
Wernera oraz Arii Mii Loberti jako Marie-Laure LeBlanc. Chciałabym ich jeszcze
zobaczyć w jakimś filmie! Dodajmy, że Aria Mia Loberti naprawdę jest niewidoma.
Kiedy skończył się
ostatni, czwarty odcinek, siedziałam przed ekranem oszołomiona, wstrząśnięta i
z poczuciem żalu, że to już. Zostało mi „światło, którego nie widać” – czyli
to, w co wierzę, co mnie kształtuje i co daje mi siłę nawet, gdy wokół panuje
mrok. Dla mnie tym światłem jest Bóg.
Link do zwiastuna:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz