Powiew
COOL - tury
Wojna
rozgrywa się przy kartach
(Kos, reżyseria Paweł Maślona, 2024)
Co w tym filmie jest
świetne? Wszystko: scenariusz, reżyseria, aktorstwo, kostiumy, scenografia,
muzyka… Na czymś jednak trzeba się skupić. Szłam do kina na pokaz przedpremierowy
z mieszanymi uczuciami. Kościuszko… chłopi… powstanie… no i te Złote Lwy w
Gdyni (dlaczego nie dla Chłopów?).
Rok temu uhonorowano Silent Twins,
film, który dla mnie był po prostu nijaki.
Już pierwsza scena
chwyta widza za gardło. Potem chwyt jest coraz mocniejszy, aż się w finale całkowicie
zaciska. Długo nie można złapać oddechu.
Wydaje się, że znamy
temat od podstawówki. No, można dyskutować, czy i na ile go znają dzisiejsi nastolatkowie, ale mniej więcej wiadomo: oto jest rok 1794, między drugim a
trzecim rozbiorem Polski, po przegranej wojnie z Rosją. Na ziemiach polskich
pojawia się tytułowy bohater czyli Tadeusz Kościuszko (znakomity Jacek Braciak),
żeby wzniecić powstanie przeciw Rosji. Dlaczego Kos? W Stanach Zjednoczonych,
skąd właśnie wraca, wymówienie nazwiska „Kościuszko” graniczyło z cudem. Ja
jednak miałam skojarzenie z leśnym ptakiem, kosem, który zaczyna okres godowy w
marcu, przyciągając swoim śpiewem ewentualną partnerkę i zaznaczając
terytorium. Jest coś dzikiego i nieokiełznanego w słowie „kos”. Kos jest
ptakiem wolnym. Powstanie wybucha właśnie wiosną, kiedy w przyrodzie budzi się
życie. Prawdziwe życie, życie w pełni, jest możliwe tylko wtedy, gdy jesteśmy wolni.
Ale „Kos” kojarzyć się może także z kosą: bronią używaną przez chłopów w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej…
Mamy więc film kostiumowy
o powstaniu, o którym wiadomo, że upadło. Nie brzmi zachęcająco. Tymczasem w
filmie właściwie nie ma - z małym wyjątkiem – scen batalistycznych. Nie ma nawet
żadnych ważnych politycznych pertraktacji. Mało tego: nie ma wątku miłosnego!
Żeby chociaż jakieś ciepło rąk, muśnięcie warg, gdzieś w hotelowym korytarzu
krótka chwila - a tu nic! Posucha. Nie ma też prostego i tak lubianego -
zarówno w świecie filmu jak w realu - podziału na „naszych” i „tamtych”. Ba! –
nie ma heroicznej walki dobra ze złem i polskich bohaterów składających swoje
życie na ołtarzu Boga, Honoru i Ojczyzny. Boga nikt tutaj nie traktuje zbyt
serio, o honorze dawno zapomniano, a ojczyzna jest jedynie polem do rozgrywki
interesów.
Gdzie zatem rozgrywa
się walka, która decyduje o losach naszego kraju? Między konkretnymi ludźmi, i
to nie zawsze tymi z pierwszego planu. Tylko czasami jest to walka w dosłownym
tego słowa znaczeniu. Częściej do ostrej, zapierającej dech konfrontacji
dochodzi w gestach, spojrzeniach, wypełnionym treścią milczeniu. Reżyser Paweł
Maślona nie bierze jeńców. Każda sekunda filmu jest dokładnie przemyślana i
trzyma w napięciu. Wojna polsko – rosyjska w Kosie rozgrywa się tak naprawdę w jednej scenie: kiedy w domu
pułkownikowej Marii Giżyńskiej (w tej roli świetna Agnieszka Grochowska),
przyjmującej w swoich progach dawnego kochanka Kosa i jego kompana Domingo,
pojawia się nieproszony gość: rotmistrz Iwan Dunin (hipnotyzujący Robert Więckiewicz) ze swoją rosyjską zgrają
żołdaków. Swoją drogą, wątek rosyjski jest tutaj od pierwszych chwil filmu
pokazany genialnie, za pomocą kilku detali: jak choćby zakrwawionej szabli
powoli ocieranej białą chusteczką przez rotmistrza Dunina. Biel i czerwień.
Szabla i krew. Polskość i agresja rosyjska. W filmie pada też słynne „Idi na
ch…j!” – wyraźne nawiązanie do wojny w Ukrainie.
Dunin poszukuje
oczywiście Kościuszki. Grają w karty: najpierw o pieniądze, potem o broń.
Wszyscy przed wszystkimi udają i cała zabawa polega na tym, kto pierwszy w tej
absurdalnej mistyfikacji „pęknie”. Potem sprawy się mocno komplikują i w dworku
pięknej pułkownikowej dochodzi do małej apokalipsy…
Trudno to wszystko
jednak nazwać wojną. To tragiczna w skutkach wojenka: Polaków, którzy śnią o
wolności, a nie potrafią z niej korzystać, i „Mateczki Rosji”. Szlachty między
sobą. Szlachty i chłopów. Jak zauważa rotmistrz Dunin: „Polaczki” zawsze
gloryfikują hasło „Bóg, honor, ojczyzna”, ale „honor” zawsze stawiają przed
„ojczyzną”. Bo wolą się prać po mordach niż współdziałać w słusznej sprawie.
Brzmi zadziwiająco aktualnie…
Zatrzymam się na chwilę
przy wątku chłopskim – bardzo ważnym w Insurekcji Kościuszkowskiej, ponieważ
wódz do powstania pozyskał chłopów. Była to w owych czasach granicząca ze
skandalem nowość. Jeden z nich, Wojciech Bartos, został nawet mianowany przez Kościuszkę
chorążym i otrzymał tytuł szlachecki i nazwisko Głowacki. Długo się nim nie
nacieszył, ponieważ w czerwcu 1794 zginął w powstaniu.
W podstawówce na lekcji
muzyki uczyłam się nawet takiej patriotycznej piosenki:
Bartoszu,
Bartoszu,
Oj,
nie traćwa nadziei,
Bóg
pobłogosławi,
Ojczyznę
nam zbawi!
Tam
w górę, tam w górę,
Poglądaj
do Boga,
Większa
miłość Jego,
Niźli
przemoc wroga!
Jeśli jednak ktoś się
spodziewa wątku dzielnego chłopa - patrioty, który zostaje nagrodzony przez
wodza za wierną służbę i ginie na polu chwały, to nic z tych rzeczy. Owszem,
jest kilkoro chłopskich bohaterów,
spośród których wybija się jeden: Ignac Sikora (w tej roli przejmujący Bartosz
Bielenia, który już w Bożym Ciele pokazał na co go stać, i
wydawało mi się, że to są już jego wyżyny, och, jakże się myliłam!). Chłopak
jest nieślubnym synem szlachcica Duchnowskiego i chłopki. Głęboko wierzy, że
ojciec mu zapisał w testamencie majątek i nadał szlachecki tytuł. Nie chce
walczyć za ojczyznę ani nawet o poprawę losu chłopów. Chce tylko uprawomocnić
ten dokument… Historia Ignaca jest wstrząsająca, bo przy okazji tej prostej
fabuły widzimy porażające okrucieństwo, z jakim panowie szlachta traktowali
swoich poddanych. Scena w karczmie, gdy szlachcic każe zbiegłemu chłopu warować
i szczekać jak pies, przywodzi na myśl najbardziej brutalne sceny z filmów o
drugiej wojnie światowej. Tylko że tam w podobnych rolach są pokazani Niemcy i
Żydzi… Zresztą: czy to jakaś duża różnica? To samo zwyrodnienie, to samo
upodlenie. Jak niewiele trzeba, żeby stać się katem albo ofiarą. Wszystko kręci
się wokół tytułów i ról społecznych, co do których ktoś kiedyś się umówił i
wprowadził sztywne podziały na ludzi lepszej i gorszej kategorii. Mocno do mnie
przemówił też moment, gdy Ignac spotyka towarzysza Kościuszki - czarnoskórego
Dominga ze Stanów Zjednoczonych (urzekający Jason Mitchell), i próbują się
dogadać, choć tamten mówi jedynie po angielsku. Łączy ich jedno: blizny na
plecach. Ignac był pańszczyźnianym chłopem, Domingo – niewolnikiem na plantacji
bawełny. Czy to jakaś duża różnica?
Poprzez wyeksponowanie
bohaterów drugiego planu: niskich warstw społecznych i kobiet, Kos wpisuje się w modną ostatnio w
popkulturze narrację „chłopską” i „herstoryczną”. Film Maślony nie jest jednak
naiwną apologią „wykluczonych”. Opowiada o ludzkiej naturze: czasem heroicznej,
czasem nikczemnej. Wszystko zależy od okoliczności. Opowiada też o tym, że
wielka historia ma konkretne twarze: często anonimowych ludzi, z bliznami na
plecach od pańszczyźnianego kija, uwikłanych w wydarzenia, w których
niekoniecznie chcieli uczestniczyć, bo akurat mieli swoje własne marzenia,
odbiegające od idei „Boga, honoru i ojczyzny”. Opowiada również o polskości –
tej odartej z mitu, pominiętej w podręcznikach do historii, chamskiej i
ubłoconej. Bardzo to aktualne, a przecież ciągle mieszczące się w kostiumie i
konwencji epoki – w przeciwieństwie do bijącego ostatnio rekordy popularności
serialu 1670, rażąco nawiązującego do
współczesnych tematów i problemów, i wyszydzającego nasze narodowe wady w
sposób tak nieprawdopodobnie toporny, że to jest po prostu niesmaczne…
Tymczasem Kos potrafi być i poruszający, i
zabawny. Dialogi są tak dobrze napisane, a film tak znakomicie zrobiony, że co
chwilę się śmiałam, choć wcale mi nie było do śmiechu… Gorzki finał nie
pozostawia złudzeń: bohaterowie stoją otumanieni na pogorzelisku (jak do tego
doszło: proszę obejrzeć film, nie będę spojlerować!). Domingo pyta Kosa: „I
co teraz?”. Cisza. Czekamy na odpowiedź. Przypomina mi to zakończenie Wesela Wyspiańskiego: goście z
bronowickiej chaty łączą się w chocholim tańcu. Przed chwilą mieli w ręku kosy,
które im powypadały z rąk. Też czekają… Na co? Na jakiś znak? Cud? Charyzmatycznego
przywódcę? A może na to, kto pierwszy „pęknie”? Kto przegra w karty swojego
Boga, swój honor, swoją ojczyznę?
Bardzo ten film
polecam! Złote Lwy za najlepszy film, nagroda dla Pawła Maślony za reżserię, i nagroda dla Roberta Więckiewicza za drugoplanową rolę męską na 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w pełni
zasłużone!
Link do zwiastuna:
https://www.filmweb.pl/video/Zwiastun/Kos+Zwiastun+nr+1-67435
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz