niedziela, 21 stycznia 2024


 

Powiew COOL - tury

 

Wojna rozgrywa się przy kartach

(Kos, reżyseria Paweł Maślona, 2024)

Co w tym filmie jest świetne? Wszystko: scenariusz, reżyseria, aktorstwo, kostiumy, scenografia, muzyka… Na czymś jednak trzeba się skupić. Szłam do kina na pokaz przedpremierowy z mieszanymi uczuciami. Kościuszko… chłopi… powstanie… no i te Złote Lwy w Gdyni (dlaczego nie dla Chłopów?). Rok temu uhonorowano Silent Twins, film, który dla mnie był po prostu nijaki.

Już pierwsza scena chwyta widza za gardło. Potem chwyt jest coraz mocniejszy, aż się w finale całkowicie zaciska. Długo nie można złapać oddechu.

Wydaje się, że znamy temat od podstawówki. No, można dyskutować, czy i na ile go znają dzisiejsi nastolatkowie, ale mniej więcej wiadomo: oto jest rok 1794, między drugim a trzecim rozbiorem Polski, po przegranej wojnie z Rosją. Na ziemiach polskich pojawia się tytułowy bohater czyli Tadeusz Kościuszko (znakomity Jacek Braciak), żeby wzniecić powstanie przeciw Rosji. Dlaczego Kos? W Stanach Zjednoczonych, skąd właśnie wraca, wymówienie nazwiska „Kościuszko” graniczyło z cudem. Ja jednak miałam skojarzenie z leśnym ptakiem, kosem, który zaczyna okres godowy w marcu, przyciągając swoim śpiewem ewentualną partnerkę i zaznaczając terytorium. Jest coś dzikiego i nieokiełznanego w słowie „kos”. Kos jest ptakiem wolnym. Powstanie wybucha właśnie wiosną, kiedy w przyrodzie budzi się życie. Prawdziwe życie, życie w pełni, jest możliwe tylko wtedy, gdy jesteśmy wolni. Ale „Kos” kojarzyć się może także z kosą: bronią używaną przez chłopów w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej…

Mamy więc film kostiumowy o powstaniu, o którym wiadomo, że upadło. Nie brzmi zachęcająco. Tymczasem w filmie właściwie nie ma - z małym wyjątkiem – scen batalistycznych. Nie ma nawet żadnych ważnych politycznych pertraktacji. Mało tego: nie ma wątku miłosnego! Żeby chociaż jakieś ciepło rąk, muśnięcie warg, gdzieś w hotelowym korytarzu krótka chwila - a tu nic! Posucha. Nie ma też prostego i tak lubianego - zarówno w świecie filmu jak w realu - podziału na „naszych” i „tamtych”. Ba! – nie ma heroicznej walki dobra ze złem i polskich bohaterów składających swoje życie na ołtarzu Boga, Honoru i Ojczyzny. Boga nikt tutaj nie traktuje zbyt serio, o honorze dawno zapomniano, a ojczyzna jest jedynie polem do rozgrywki interesów.

Gdzie zatem rozgrywa się walka, która decyduje o losach naszego kraju? Między konkretnymi ludźmi, i to nie zawsze tymi z pierwszego planu. Tylko czasami jest to walka w dosłownym tego słowa znaczeniu. Częściej do ostrej, zapierającej dech konfrontacji dochodzi w gestach, spojrzeniach, wypełnionym treścią milczeniu. Reżyser Paweł Maślona nie bierze jeńców. Każda sekunda filmu jest dokładnie przemyślana i trzyma w napięciu. Wojna polsko – rosyjska w Kosie rozgrywa się tak naprawdę w jednej scenie: kiedy w domu pułkownikowej Marii Giżyńskiej (w tej roli świetna Agnieszka Grochowska), przyjmującej w swoich progach dawnego kochanka Kosa i jego kompana Domingo, pojawia się nieproszony gość: rotmistrz Iwan Dunin (hipnotyzujący Robert Więckiewicz) ze swoją rosyjską zgrają żołdaków. Swoją drogą, wątek rosyjski jest tutaj od pierwszych chwil filmu pokazany genialnie, za pomocą kilku detali: jak choćby zakrwawionej szabli powoli ocieranej białą chusteczką przez rotmistrza Dunina. Biel i czerwień. Szabla i krew. Polskość i agresja rosyjska. W filmie pada też słynne „Idi na ch…j!” – wyraźne nawiązanie do wojny w Ukrainie.

Dunin poszukuje oczywiście Kościuszki. Grają w karty: najpierw o pieniądze, potem o broń. Wszyscy przed wszystkimi udają i cała zabawa polega na tym, kto pierwszy w tej absurdalnej mistyfikacji „pęknie”. Potem sprawy się mocno komplikują i w dworku pięknej pułkownikowej dochodzi do małej apokalipsy…

Trudno to wszystko jednak nazwać wojną. To tragiczna w skutkach wojenka: Polaków, którzy śnią o wolności, a nie potrafią z niej korzystać, i „Mateczki Rosji”. Szlachty między sobą. Szlachty i chłopów. Jak zauważa rotmistrz Dunin: „Polaczki” zawsze gloryfikują hasło „Bóg, honor, ojczyzna”, ale „honor” zawsze stawiają przed „ojczyzną”. Bo wolą się prać po mordach niż współdziałać w słusznej sprawie. Brzmi zadziwiająco aktualnie…

Zatrzymam się na chwilę przy wątku chłopskim – bardzo ważnym w Insurekcji Kościuszkowskiej, ponieważ wódz do powstania pozyskał chłopów. Była to w owych czasach granicząca ze skandalem nowość. Jeden z nich, Wojciech Bartos, został nawet mianowany przez Kościuszkę chorążym i otrzymał tytuł szlachecki i nazwisko Głowacki. Długo się nim nie nacieszył, ponieważ w czerwcu 1794 zginął w powstaniu.

W podstawówce na lekcji muzyki uczyłam się nawet takiej patriotycznej piosenki:

Bartoszu, Bartoszu,

Oj, nie traćwa nadziei,

Bóg pobłogosławi,

Ojczyznę nam zbawi!

 

Tam w górę, tam w górę,

Poglądaj do Boga,

Większa miłość Jego,

Niźli przemoc wroga!

 

Jeśli jednak ktoś się spodziewa wątku dzielnego chłopa - patrioty, który zostaje nagrodzony przez wodza za wierną służbę i ginie na polu chwały, to nic z tych rzeczy. Owszem, jest  kilkoro chłopskich bohaterów, spośród których wybija się jeden: Ignac Sikora (w tej roli przejmujący Bartosz Bielenia, który już w  Bożym Ciele pokazał na co go stać, i wydawało mi się, że to są już jego wyżyny, och, jakże się myliłam!). Chłopak jest nieślubnym synem szlachcica Duchnowskiego i chłopki. Głęboko wierzy, że ojciec mu zapisał w testamencie majątek i nadał szlachecki tytuł. Nie chce walczyć za ojczyznę ani nawet o poprawę losu chłopów. Chce tylko uprawomocnić ten dokument… Historia Ignaca jest wstrząsająca, bo przy okazji tej prostej fabuły widzimy porażające okrucieństwo, z jakim panowie szlachta traktowali swoich poddanych. Scena w karczmie, gdy szlachcic każe zbiegłemu chłopu warować i szczekać jak pies, przywodzi na myśl najbardziej brutalne sceny z filmów o drugiej wojnie światowej. Tylko że tam w podobnych rolach są pokazani Niemcy i Żydzi… Zresztą: czy to jakaś duża różnica? To samo zwyrodnienie, to samo upodlenie. Jak niewiele trzeba, żeby stać się katem albo ofiarą. Wszystko kręci się wokół tytułów i ról społecznych, co do których ktoś kiedyś się umówił i wprowadził sztywne podziały na ludzi lepszej i gorszej kategorii. Mocno do mnie przemówił też moment, gdy Ignac spotyka towarzysza Kościuszki - czarnoskórego Dominga ze Stanów Zjednoczonych (urzekający Jason Mitchell), i próbują się dogadać, choć tamten mówi jedynie po angielsku. Łączy ich jedno: blizny na plecach. Ignac był pańszczyźnianym chłopem, Domingo – niewolnikiem na plantacji bawełny. Czy to jakaś duża różnica?

Poprzez wyeksponowanie bohaterów drugiego planu: niskich warstw społecznych i kobiet, Kos wpisuje się w modną ostatnio w popkulturze narrację „chłopską” i „herstoryczną”. Film Maślony nie jest jednak naiwną apologią „wykluczonych”. Opowiada o ludzkiej naturze: czasem heroicznej, czasem nikczemnej. Wszystko zależy od okoliczności. Opowiada też o tym, że wielka historia ma konkretne twarze: często anonimowych ludzi, z bliznami na plecach od pańszczyźnianego kija, uwikłanych w wydarzenia, w których niekoniecznie chcieli uczestniczyć, bo akurat mieli swoje własne marzenia, odbiegające od idei „Boga, honoru i ojczyzny”. Opowiada również o polskości – tej odartej z mitu, pominiętej w podręcznikach do historii, chamskiej i ubłoconej. Bardzo to aktualne, a przecież ciągle mieszczące się w kostiumie i konwencji epoki – w przeciwieństwie do bijącego ostatnio rekordy popularności serialu 1670, rażąco nawiązującego do współczesnych tematów i problemów, i wyszydzającego nasze narodowe wady w sposób tak nieprawdopodobnie toporny, że to jest po prostu niesmaczne…

Tymczasem Kos potrafi być i poruszający, i zabawny. Dialogi są tak dobrze napisane, a film tak znakomicie zrobiony, że co chwilę się śmiałam, choć wcale mi nie było do śmiechu… Gorzki finał nie pozostawia złudzeń: bohaterowie stoją otumanieni na pogorzelisku (jak do tego doszło: proszę obejrzeć film, nie będę spojlerować!). Domingo pyta Kosa: „I co teraz?”. Cisza. Czekamy na odpowiedź. Przypomina mi to zakończenie Wesela Wyspiańskiego: goście z bronowickiej chaty łączą się w chocholim tańcu. Przed chwilą mieli w ręku kosy, które im powypadały z rąk. Też czekają… Na co? Na jakiś znak? Cud? Charyzmatycznego przywódcę? A może na to, kto pierwszy „pęknie”? Kto przegra w karty swojego Boga, swój honor, swoją ojczyznę?

Bardzo ten film polecam! Złote Lwy za najlepszy film, nagroda dla Pawła Maślony za reżserię,  i nagroda dla Roberta Więckiewicza za drugoplanową rolę męską na 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w pełni zasłużone!



Link do zwiastuna:

https://www.filmweb.pl/video/Zwiastun/Kos+Zwiastun+nr+1-67435

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz