wtorek, 16 stycznia 2024


 

Powiew COOL- tury

 

„Teraz napiszę swoją bajkę”

(Akademia Pana Kleksa, reż. Maciej Kawulski, 2024)

 Nigdy nie miałam traumy po słynnym „marszu wilków” z Akademii Pana Kleksa Krzysztofa Gradowskiego. Może dlatego, że mama mi pozwalała oglądać zarówno w kinie, jak w teatrze dużo trudniejsze rzeczy, mocno wykraczające poza poziom kilkuletniego dziecka. Tak więc widziałam w sosnowieckim Teatrze Zagłębia Niemców Kruczkowskiego, w których mama grała główną rolę, ale z całego spektaklu zapamiętałam histeryczny śmiech jednej z drugoplanowych bohaterek, kiedy się dowiaduje, że jej kochanek, funkcjonariusz gestapo, nie pozwolił uciec pewnemu więźniowi, lecz go po prostu zabił… Długo nie mogłam się otrząsnąć po filmie Krzyżacy, który obejrzałam po raz pierwszy z mamą mniej więcej w tym samym czasie (miałam osiem, może dziewięć lat) – najbardziej po scenie pokazania Jurandowi na zamku krzyżackim obłąkanej, nieludzko zaniedbanej i poturbowanej dziewczyny, która rzekomo jest jego córką, i jak Krzyżacy potem mu wypalają oczy… W samej Akademii Pana Kleksa najbardziej przerażał mnie golarz Filip i jego mechaniczna lalka, Alojzy. Filip wydawał mi się bardziej okrutny niż wilki, bo wilki czuły się skrzywdzone przez ludzi, a Filipem kierowała zwykła, nikczemna zazdrość i postanowił zniszczyć Akademię od środka…

Takie to miałam przemyślenia w dzieciństwie. Pierwsza ekranizacja Akademii Pana Kleksa na długo została w mojej pamięci i sercu, i wróciłam do niej kiedyś, w ramach odstresowania, już jako siostra zakonna.

Kiedy więc pojawiły się informacje o nowej adaptacji powieści Brzechwy, ucieszyłam się jak dziecko. I wreszcie się wybrałam do kina.

Co mogę powiedzieć o filmie Macieja Kawulskiego? Cóż, można to streścić jednym zdaniem wypowiadanym przez Adę, główną bohaterkę: „Teraz napiszę swoją bajkę.” Bo na pewno nie jest to baśń Jana Brzechwy. Czy to źle? Niekoniecznie, choć nie jestem zwolenniczką „poprawiania” mistrzów, zwłaszcza w wypadku klasyki literatury, a opowieść Brzechwy można już do takowej zaliczyć. Ale scenarzysta i reżyser, robiąc adaptację, ma przecież prawo materiał skrócić, zmodyfikować, przekształcić, a nawet – jak w tym wypadku – stworzyć jedynie „wariacje na temat”.

Co jest dla mnie atutem tej produkcji:

1.     Dobrze się to ogląda: co prawda aż oczy bolą od nadmiaru bodźców i kolorów (przewaga różu, jak w Barbie…), ale montaż, scenografia, kostiumy, efekty specjalne są powalające! Bardzo ciekawa jest także ścieżka dźwiękowa: muzyka jest urywana, jak odległy, wewnętrzny głos, albo powracający sen, i momentami w sposób twórczy nawiązująca do znanych z filmów Gradowskiego kultowych piosenek: Pożegnanie z Bajką, Na wyspach Bergamutach czy Podróż w krainie baśni. Jest więc to wszystko postrzępione, pocięte, fragmentarycznie wplecione w akcję, jak skrawki wspomnień z dzieciństwa… Zamiast nostalgicznej Zdzisławy Sośnickiej (Smutna Księżniczka z Akademii Pana Kleksa) i zadziornej Małgorzaty Ostrowskiej (Królowa Aba z Podróży Pana Kleksa) mamy nieco psychodeliczną Sanah…  Zdecydowanie bardziej do mnie przemawia konwencja musicalu w wersji Krzysztofa Gradowskiego. No i zupełnie nie rozumiem, dlaczego Ralph Kamiński przez pół minuty pojawia się na ekranie jako jakiś epizodyczny wilk zamiast dać spektakularny popis swojego wokalu, choćby w roli tego wilka! Ech… ale by pięknie zawył!

 

2.     Dobrze, że dzieci wyjdą z kina z kilkoma ważnymi, wartościowymi treściami: czym jest empatia, na czym polega prawdziwa przyjaźń, dlaczego należy szanować i akceptować czyjąś odmienność, że bycie „czarnym charakterem” najczęściej ma jakąś swoją smutną historię, nad którą warto się pochylić, i że słowo „ale” należy zamienić na „więc”: Mam marzenie, WIĘC zamierzam o nie walczyć!

 

3.     Kilka kreacji aktorskich, które budzą mój zachwyt: Tomasz Kot jako Kleks – czuły, ojcowski, dużo bardziej subtelny niż genialny poprzednik w pierwszej adaptacji, ale jednak mi czegoś brakowało… Chyba za bardzo „ginął” na drugim planie, a  to jednak Pan Kleks powinien być osią tej opowieści. Charyzmatyczna Danuta Stenka i hipnotyzujący Daniel Walasek jako przywódcy wilków (czy raczej „wilkusów”): z przyjemnością ich oglądałam!  Stenka – wiadomo, ale ten młody… Nie mam pojęcia, skąd go wytrzasnęli, ale chcę go więcej w kinie i teatrze! No i, rzecz jasna, Piotr Fronczewski jako… właśnie, kto? Doktor Paj–Chi–Wo? Tajemniczy sąsiad Ady? Sam Brzechwa? „Stary” Pan Kleks ustępujący miejsca „nowemu”? Pewnie wszystko po trochu. Jest na pewno kimś, kto otwiera Adzie drzwi do innego świata i uczy ją, że można i warto w nim zamieszkać, bo tak naprawdę cały czas ma się go w swoim sercu… Mistrz gra to pięknie, po królewsku, z sobie właściwą klasą.

 

Co mnie rozczarowało?

 

1.     Miejsce akcji w Nowym Jorku. Po co? Mieszkamy w Polsce, książka, na podstawie której powstał film, dzieje się w Polsce. Czy naprawdę nie da się zbudować pasjonującej historii w naszych realiach? Niekoniecznie siermiężnych, powojennych lat 40. XX wieku, kiedy Brzechwa wydał powieść, czy posępnych lat 80. późnego Peerelu, jak u Gradowskiego, ale tych dzisiejszych.

 

2.     Rozumiem, że w Akademii są dzieci płci obojga i że wśród nich jest także chłopiec na wózku. To dobrze. Ważne, żeby dzieci uczyły się wzajemnej akceptacji. Ale jeszcze obowiązkowo MUSZĄ być z różnych stron świata. Czy naprawdę jest to konieczne, żeby wszędzie aż tak mocno wciskać inkluzywność? Samo przesłanie powieści Brzechwy, mówiące o sile wrażliwości i wyobraźni, pięknie dziecięcych marzeń, i współdziałaniu w grupie jest już chyba na tyle „inkluzywne”, że nie trzeba aż tak mocno „wjeżdżać” z dydaktyką…

 

3.     Wątek przyjaciela Ady. Ten chłopiec jest nieco dziwny. Z fabuły wynika, że jest czymś w rodzaju mechanicznej lalki. Czy to nawiązanie do postaci Alojzego  z oryginalnej powieści Brzechwy? Jeśli tak, to po co, skoro Alojzy – w przeciwieństwie do Alberta -  jest bohaterem z gruntu negatywnym? Nie rozumiem. Być może zostanie to wyjaśnione w planowanej drugiej części filmu.

 

4.     Film Kawulskiego serwuje nam popkulturową papkę. Czego tu nie ma! Trochę tu Harry’ego Pottera (nawet się pojawia aluzja do mojego ulubionego zaklęcia Expecto Patronum!), trochę Opowieści z Narnii, trochę Avatara, trochę Netflixowych seriali, gier komputerowych, a nawet… Titanica (jest taka jedna scena na zamarzniętym jeziorze, a jakże! – z lodową krą w roli głównej!). W rezultacie cierpi na tym to, co najważniejsze w opowieści Brzechwy: baśniowość. A baśniowość zakłada kluczową rolę wyobraźni. Film nas dosłownie zalewa obrazami, efektami specjalnymi, cytatami, aluzjami, kalkami tego, co znane i lubiane, i pozostaje bardzo niewiele miejsca na – jak to mówi Ada Niezgódka – „napisanie własnej bajki”. Szkoda…

 

5.     Rola Antoniny Litwiniak czyli filmowej Ady Niezgódki. Wybaczam twórcom, że wymyślili sobie Adę zamiast Adasia. Rozumiem też motywy: wszędzie się wkrada modna „herstoria” czyli promocja BOHATEREK. Trend nie ominął też bajek. Ale skoro tak, i jeszcze do tego na tej postaci opiera się CAŁY film - bardziej niż na Kleksie! - to niech ta dziewczyna tę rolę rzeczywiście ZAGRA, a nie przestoi, przesiedzi, przepłacze i przesnuje! Główna bohaterka jest dla mnie całkowicie bezbarwna, pozbawiona wyrazu, nie ma tego „pazura”, który by podkreślał jej indywidualność. Nie chce mi się śledzić jej losów. Nie przekonuje mnie jej historia. Myślę, że tutaj zawiniła reżyseria.  

 

6.     Choć twórcy filmu zdecydowali się w całej opowieści najbardziej wyeksponować historię księcia Mateusza, historię, która zawsze mnie poruszała, to tak naprawdę w filmie jej… nie ma. Są jakieś humanoidalne wilki rodem z kina fantasy, które mają świetne kostiumy, są dobrze zagrane przez aktorów i nawet – ciekawy pomysł! – mówią własnym językiem przypominającym nieco „starszą mowę” elfów z Wiedźmina, ale nie ma królewskiego pałacu, tragedii zdemolowanego przez wilki państwa i samej postaci księcia. Tak, wiem, że to ten kolorowy, infantylny, trochę irytujący ptak, ale przez to tragizm tej historii gdzieś się rozmywa…

 

7.     Wreszcie – ostatnia rzecz, dla mnie najważniejsza: przesłanie. Uczniowie Akademii z Kleksem na czele nie WALCZĄ ze złem, które uosabiają wilkusy. Oni z nim NEGOCJUJĄ. Każdy jest z natury dobry i to dobro da się z niego wydobyć. Wystarczy pogadać. Wszystko i wszystkich da się ocalić. Nie będzie ofiar. Czyżby? To w takim razie skąd się wzięła wojna w Ukrainie i Strefie Gazy? Dlaczego tyle zła i wzajemnej nienawiści jest w naszym kraju? Dlaczego tyle zła jest w rodzinach i najmłodsi odbiorcy Akademii Pana Kleksa często sami tego doświadczają? W oryginalnej baśni Brzechwy jest mądre, ponadczasowe przesłanie, że warto ocalić w sobie dziecko, ale jest także PRAWDA. Nikt nie negocjuje ani z wilkołakami, ani z golarzem Filipem (którego w nowej adaptacji nie ma, za to zapowiada go tytuł mającej wyjść za rok drugiej części), a Pan Kleks bez wahania niszczy Alojzego – upiorną, mechaniczną lalkę, która miała być dla Akademii „koniem trojańskim”. W Opowieściach z Narnii Aslan unicestwia Białą Czarownicę, w Harrym Potterze tytułowy bohater zabija Voldemorta. Sam Jezus nie dyskutuje z Szatanem, lecz mówi ostro: „Idź precz!”, a w księdze Apokalipsy jest wzmianka o wojnie w niebie i strąceniu Szatana i jego demonów…  Od zła można się tylko odciąć i nie da się udawać, że go nie ma.

Dobra baśń zawsze zawiera prawdę: może czasem trudną, może nie zawsze przyjemną, ale taką, która uczy czegoś bardzo ważnego. Akademia Pana Kleksa w oryginalnym dziele Brzechwy zostaje jednak zniszczona. Do dziś jest mi z tego powodu smutno. Ale Adaś Niezgódka wychodzi z niej jako inny człowiek. Ocalił w sobie dziecko czyli to, co najczystsze i najpiękniejsze, i wraca z tym do „swojej” rzeczywistości.

W adaptacji  Kawulskiego brakuje mi takiego właśnie przesłania. A ten fałsz, plastikowy i różowy jak trawa na terenie nowej Akademii, jest bardzo niebezpieczny. Mimo wszystko warto iść do kina - z dziećmi, młodzieżą, dorosłymi albo samemu - a potem porozmawiać o tym filmie.




 Link do zwiastuna:

https://www.filmweb.pl/video/Zwiastun/Akademia+pana+Kleksa+Zwiastun+nr+2-67433

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz