czwartek, 11 sierpnia 2022


 

Powiew COOL – tury

 

Nawet kanarka nie można zabrać do raju

(„Marzec 68”, reż. Krzysztof Lang, 2022)

 Film zaczyna się jak musical. Piękna dziewczyna i sympatyczny chłopak śpiewają lekki, dynamiczny duet. Okazuje się, że to zajęcia w szkole teatralnej, gdzie studiuje Hania. Po zajęciach dziewczyna pędzi do teatru. Jest spóźniona, ale na ulicy zdąży jeszcze wpaść na Janka - miłość swojego życia. Oboje lądują w kulisach Teatru Narodowego. Trwa spektakl „Dziadów” Kazimierza Dejmka, których wystawienie zapoczątkowało tragiczne wydarzenia marca 1968 roku. Słyszymy, jak Gustaw Holoubek nie kończy Konradowej myśli oskarżającej Boga, ale robią to za niego złe duchy:

„… żeś Ty nie ojcem świata, ale…

- Carem!”.

Janek zdobywa dla Hani autograf Dejmka na egzemplarzu reżyserskim i tym jej imponuje. To ważny szczegół. Równie ważny, jak to, że chłopak stwierdza beztrosko na studenckiej imprezie: „Przecież żadna rewolucja nie zaczęła się przez teatr!”.

Tragedia marca’68 pokazana jest tak, jak najbardziej lubię: z perspektywy jednostki uwikłanej w historię i miłości, która nie może się skończyć happy endem. Kilkanaście lat temu, w „Różyczce” Jana Kidawy – Błońskiego pokazano miłość na tle tych samych wydarzeń w sposób bezwzględny, cyniczny, podeptaną i wyplutą jak śmieć. Tutaj mamy dwoje niewinnych młodych ludzi, którzy chcą być po prostu szczęśliwi. Poza systemem. Ale system ich wchłania i niszczy.

Kiedy oglądałam ten film, to wstrząsnęła mną jedna scena: kontrola Żydów przed przymusowym wyjazdem z Polski do Izraela. Mieli oddać prawie wszystko. Bezduszny funkcjonariusz każe oddać bohaterce także egzemplarz „Dziadów’ z autografem Dejmka i aktorów.

- Rękopisów też nie wolno!

- Ale to maszynopis!

Funkcjonariusz (w tej roli znakomity Dariusz Chojnacki) przegląda scenariusz i trafia na autografy.

- To są dedykacje – tłumaczy bohaterka.

- No właśnie. A rękopisów nie wolno.

Przypomina mi się wiersz Zbigniewa Herberta „U wrót doliny” – wstrząsający i ironiczny obraz Sądu Ostatecznego:

 

„idą spuściwszy głowy na znak pojednania

ale w zaciśniętych pięściach chowają

strzępy listów wstążki włosy ucięte

i fotografie

które jak sądzą naiwnie

nie zostaną im odebrane”

W wierszu widzimy drwala, który nie chce rozstać się z siekierą, i staruszkę, która rozpaczliwie przyciska do piersi zwłoki kanarka. Ale nic nie można ze sobą zabrać do raju… Wiersz powstał dziesięć lat przed wydarzeniami, o których opowiada film Krzysztofa Langa, i odnosi się do koszmaru II wojny  światowej, ale jest przerażająco aktualny. Również dzisiaj.

Myślę o uchodźcach z Ukrainy. Ludziach, którzy ukończyli wyższe uczelnie, mieli doktoraty, byli właścicielami firm i pięknych domów. Z dnia na dzień musieli to wszystko zostawić i przy dobrym szczęściu są teraz w gościnnym, ale obcym kraju, gdzie nie znają języka i muszą się odnaleźć w nie swojej rzeczywistości. Kilka dni temu szukałam w przydomowym markecie sosu pomidorowego. Zapytałam obsługującej ekspedientki. Była przerażona i bezradna. Wskazała mi półkę z ketchupem. Mówiła z ukraińskim akcentem. Wieczorem, na krakowskich Plantach, zaczepiła mnie inna kobieta z wózkiem po obwarzankach. Szukała hotelu Royal. Być może musiała tam odprowadzić ten wózek po całodziennym utargu. Prawie płakała. Też miała ukraiński akcent.

Pomyślałam: może w TAMTYM życiu te kobiety były lekarzami? Może prawniczkami? Może artystkami? Zresztą nieważne: żyły w jakimś oswojonym świecie, miały swoje wydeptane ścieżki. Ale nie ma już tamtego życia.

Film „Marzec 68” jest dla mnie w tej chwili przypowieścią o utracie jakiegoś „tamtego” życia. Warto go obejrzeć. Choćby ze względu na znakomitą rolę Vanessy Alexander jako Hani. Dziewczyny tryskającej energią, pełnej życia, która na raty to życie traci, bo jacyś smutni panowie wymyślili sobie, że będą decydować, kto ma prawo być polskim obywatelem. Młoda aktorka przejmująco pokazuje przemianę postaci. To umieranie na raty.


Link do zwiastuna:

https://www.youtube.com/watch?v=zKS0Kxq__0k

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz