środa, 29 lipca 2020


Świątecznie...


WYZNANIE ŚWIĘTEJ MARTY

Nie potrafiłam usiąść u Jego stóp
jak moja siostra Maria.
Nie wiedziałabym, co zrobić z szorstkimi dłońmi.
Z niezamiecioną podłogą w kuchni.
Z kipiącym mlekiem.
Z niedomkniętym czasem mojej krzątaniny.

Mój język miłości nie wie, co to kontemplacja.
Mój język miłości wybiera tę gorszą cząstkę,
nieefektowną i zawsze na drugim planie
na obrazach mistrzów.

Mój język miłości jest nieociosany
jak kamień przydrożny,
o który potykają się rolnicy idący na żniwa.

Mój język miłości jest nieestetyczny
jak plama oliwy na kuchennym fartuchu.

Mój język miłości pachnie kardamonem,
gorzkimi ziołami i sokiem z granatu.

Mój język miłości budzi się o świcie,
gdy jeszcze jest ciemno,
żeby przybiec do Ciebie, mój Panie,
wtedy, gdy nie otaczają Cię tłumy.
Gdy nie musisz czynić cudów.
Gdy płaczesz w samotności.

Mój język miłości umie tylko otulić Cię
wełnianym pledem
i karmić czymś tak prostym
jak niekwaszony chleb.

Mój język miłości
jest jasny jak dom w gęstym lesie,
o zmroku.

(Kłodzko, 29 lipca 2019)


5 komentarzy:

  1. Wzruszające i piękne spojrzenie na Martę. Szczęść Boże w tak ujmującym pisaniu❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mnie ujął ten wiersz. Bo te Marty takie przecież potrzebne. Ale właśnie, trochę nieociosane duchowo. Niewiedzące, że czasem siąść trzeba, nawet jeśli cisza i nicnierobienie wydają się stanem nienaturalnym.

    OdpowiedzUsuń