Niedzielnie…
Słuchać
będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie.
(Mt 14, 13)
Dzisiejsza Ewangelia –
przypowieść o siewcy - idealnie pasuje
do pory roku: pełnia lata, pola złocą się od dojrzewających zbóż. Ale zboże
samo nie wyrasta. Wymaga czasu, cierpliwości i czułości. Zawsze mnie wzruszała scena
śmierci Boryny w Chłopach Reymonta:
szedł do nieba siejąc. Ziemia była całym jego życiem, największą inwestycją
czasu i energii:
—
Juści… pora siać… — powiedział znowu i ruszył raźnie kole szopy opłotkami
wiedącymi na pole, natknął się na bróg ów nieszczęsny, spalony jeszcze zimą i
już postawiony teraz na nowo (…).
Boryna naraz przyklęknął na zagonie i jął w nastawioną koszulę nabierać ziemi, niby z tego wora zboże naszykowane do siewu, aż nagarnąwszy tyla, iż się ledwie podźwignął, przeżegnał się, spróbował rozmachu i począł obsiewać(…).
Potykał się o skiby, plątał we wyrwach, niekiedy się nawet przewracał, jeno że nic o tym nie wiedział i nic nie czuł kromie tej potrzeby głuchej a nieprzepartej, bych siać.
Boryna naraz przyklęknął na zagonie i jął w nastawioną koszulę nabierać ziemi, niby z tego wora zboże naszykowane do siewu, aż nagarnąwszy tyla, iż się ledwie podźwignął, przeżegnał się, spróbował rozmachu i począł obsiewać(…).
Potykał się o skiby, plątał we wyrwach, niekiedy się nawet przewracał, jeno że nic o tym nie wiedział i nic nie czuł kromie tej potrzeby głuchej a nieprzepartej, bych siać.
Sianie wymaga uwagi. Pokochania
ziemi. Wsłuchania się w rytm przyrody. Aktualnie przebywam w Broniszewicach
jako wolontariuszka w Domu Chłopaków. Długi to pobyt: cztery miesiące z krótką
przerwą na matury i zakończenie roku szkolnego. Nigdy jednak z taką uwagą nie
obserwowałam przyrody jak teraz, na tych przedłużonych, pandemicznych
wakacjach. Wiem, kiedy budzi się do życia forsycja i kiełkują konwalie. Kiedy konwalie
zakwitają i przekwitają, ustępując miejsca jaśminowi. Kiedy jaśmin przekwita i
zaczynają pachnieć lipy, a na polach złocą się kłosy zbóż czekające na żniwa…
Tak samo jest z
Ewangelią. Wymaga uwagi, czułości i zasłuchania. Inaczej jej nie zrozumiemy. Mogę
być na każdej Mszy Świętej. Mogę codziennie patrzeć na cud przemiany wina i
chleba w żywego Boga, ale nie mieć pojęcia, co się dzieje na ołtarzu. Mogę słyszeć
Słowo i go nie słuchać. A wtedy ziarno Życia nie zakiełkuje w moim sercu, a jeśli
nawet tak się stanie, to nie wyrośnie. Mogę znać na pamięć Ewangelię i nic z
niej nie zrozumieć.
Tak jest zawsze wtedy,
gdy nie potrafię wybaczyć. Gdy mówię komuś raniące słowa. Gdy obrzucam kogoś w
Internecie hejtem, bo głosuje na innego kandydata niż ja. Gdy zamykam drzwi przed kimś, kto potrzebuje
mojej pomocy. Gdy nie mam czasu z kimś porozmawiać. Gdy szacunek do drugiego
człowieka – bez względu na to, w co on wierzy, jakie skończył szkoły, ile ma na
koncie, jakiej jest narodowości, jakie deklaruje
poglądy polityczne – jest sprzeczny z moim „światopoglądem” – cokolwiek by to
słowo znaczyło. Ciekawe, że w Ewangelii ani razu nie pojawia się to określenie…
Bo wtedy ten bliżej nieokreślony
„światopogląd” albo wygoda, albo religijność, a zawsze: podział braci i sióstr
na „swoich” i „obcych”, staje się dla mnie bogiem. I zasiane ziarno się
zmarnuje…
Czy Słowo we mnie
rośnie, rozwija się i wydaje plon? Czy Jezus może odpocząć w moim sercu?
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń