niedziela, 12 lipca 2020



Niedzielnie…

Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. (Mt 14, 13)
Dzisiejsza Ewangelia – przypowieść o siewcy -  idealnie pasuje do pory roku: pełnia lata, pola złocą się od dojrzewających zbóż. Ale zboże samo nie wyrasta. Wymaga czasu, cierpliwości i czułości. Zawsze mnie wzruszała scena śmierci Boryny w Chłopach Reymonta: szedł do nieba siejąc. Ziemia była całym jego życiem, największą inwestycją czasu i energii:
— Juści… pora siać… — powiedział znowu i ruszył raźnie kole szopy opłotkami wiedącymi na pole, natknął się na bróg ów nieszczęsny, spalony jeszcze zimą i już postawiony teraz na nowo (…).
Boryna naraz przyklęknął na zagonie i jął w nastawioną koszulę nabierać ziemi, niby z tego wora zboże naszykowane do siewu, aż nagarnąwszy tyla, iż się ledwie podźwignął, przeżegnał się, spróbował rozmachu i począł obsiewać(…).
Potykał się o skiby, plątał we wyrwach, niekiedy się nawet przewracał, jeno że nic o tym nie wiedział i nic nie czuł kromie tej potrzeby głuchej a nieprzepartej, bych siać
.
Sianie wymaga uwagi. Pokochania ziemi. Wsłuchania się w rytm przyrody. Aktualnie przebywam w Broniszewicach jako wolontariuszka w Domu Chłopaków. Długi to pobyt: cztery miesiące z krótką przerwą na matury i zakończenie roku szkolnego. Nigdy jednak z taką uwagą nie obserwowałam przyrody jak teraz, na tych przedłużonych, pandemicznych wakacjach. Wiem, kiedy budzi się do życia forsycja i kiełkują konwalie. Kiedy konwalie zakwitają i przekwitają, ustępując miejsca jaśminowi. Kiedy jaśmin przekwita i zaczynają pachnieć lipy, a na polach złocą się kłosy zbóż czekające na żniwa…
Tak samo jest z Ewangelią. Wymaga uwagi, czułości i zasłuchania. Inaczej jej nie zrozumiemy. Mogę być na każdej Mszy Świętej. Mogę codziennie patrzeć na cud przemiany wina i chleba w żywego Boga, ale nie mieć pojęcia, co się dzieje na ołtarzu. Mogę słyszeć Słowo i go nie słuchać. A wtedy ziarno Życia nie zakiełkuje w moim sercu, a jeśli nawet tak się stanie, to nie wyrośnie. Mogę znać na pamięć Ewangelię i nic z niej nie zrozumieć.
Tak jest zawsze wtedy, gdy nie potrafię wybaczyć. Gdy mówię komuś raniące słowa. Gdy obrzucam kogoś w Internecie hejtem, bo głosuje na innego kandydata niż ja.  Gdy zamykam drzwi przed kimś, kto potrzebuje mojej pomocy. Gdy nie mam czasu z kimś porozmawiać. Gdy szacunek do drugiego człowieka – bez względu na to, w co on wierzy, jakie skończył szkoły, ile ma na koncie,  jakiej jest narodowości, jakie deklaruje poglądy polityczne – jest sprzeczny z moim „światopoglądem” – cokolwiek by to słowo znaczyło. Ciekawe, że w Ewangelii ani razu nie pojawia się to określenie…
Bo wtedy ten bliżej nieokreślony „światopogląd” albo wygoda, albo religijność, a zawsze: podział braci i sióstr na „swoich” i „obcych”, staje się dla mnie bogiem. I zasiane ziarno się zmarnuje…
Czy Słowo we mnie rośnie, rozwija się i wydaje plon? Czy Jezus może odpocząć w moim sercu?


1 komentarz: