czwartek, 7 listopada 2019



Powiew COOL – tury…

Wszyscy jesteśmy Jego Ciałem… („Boże Ciało”, reż. Jan Komasa, 2019)

Rzadko się zdarza, żeby jakiś film podobał się zarówno wierzącym, jak niewierzącym, środowiskom katolickim i tym z drugiej strony „barykady”. Musi być wybitny, a przynajmniej dobrze zrobiony.
Tak jest w wypadku „Bożego Ciała” Jana Komasy. Wbił mnie w fotel. Leciały końcowe napisy, a ja siedziałam wpatrzona w ekran. I wstrząśnięta. To w dużej mierze zasługa świetnego, dobrze budującego napięcie scenariusza Mateusza Pacewicza, sprawnej reżyserii, przejmującej muzyki Evgueni’ego i Sachy Galperine, zgaszonych, zimnych kolorów, w jakich pokazany jest cały obraz, i znakomitych aktorów, a szczególnie odtwórcy głównej roli. Bartosz Bielenia opowiedział historię swojego bohatera w sposób bardzo oszczędny, bez przerysowania, i dlatego poruszająco. Natychmiast zainteresowałam się losem tej postaci…
Ksiądz Tomasz jest do białości rozpalony miłością do Chrystusa. Zafascynowany Ewangelią. Kochający swoich parafian. Odważnie stawiający czoła tragedii, jaka się wydarzyła na terenie parafii rok wcześniej, i wynikającym z niej podziałom. Wnosi do obumarłej wspólnoty parafialnej życie. Z młodzieńczym zapałem pokazuje, czym naprawdę jest Ewangelia…
Tyle tylko, że jest… przebierańcem.
Z historii chłopaka, który wychodzi z zakładu poprawczego i nie pała entuzjazmem do piłowania desek w zakładzie stolarskim, więc wpada na pomysł mistyfikacji, po czym sytuacja go przerasta, można zrobić tanią sensację, melodramat albo – dajmy na to - farsę. Komasa się jednak ustrzegł banalnych, narzucających się rozwiązań. Poszedł w głąb. Zadał sobie pytanie, kim jest chłopak o imieniu Daniel. Co sprawia, że nagle wciela się w tę ryzykowną rolę. Za czym tęskni. Co go odróżnia od pozostałych wychowanków zakładu, który tylko z nazwy jest „poprawczy”, bo na żadną poprawę nie ma tam nadziei. Jaki życiowy ciężar ten chłopak dźwiga. I chociaż nie poznajemy jego przeszłości, mało tego: nie wiemy o nim prawie nic, nie ma to żadnego znaczenia. Widzimy jego tęsknotę za światem, gdzie nie ma przemocy, nienawiści, zakłamania. Widzimy to w jego rozgorączkowanym, hipnotyzującym spojrzeniu, gdy stojąc przy ołtarzu jako ksiądz patrzy na Ukrzyżowanego i mówi: „Jak mamy Cię naśladować? Jak? Ty jesteś taki czysty, a w nas tyle brudu…”. Jest w tym wołaniu rozpacz, ale także niezgoda na rzeczywistość.
Film jest pełen paradoksów: pobożna gosposia proboszcza zieje nienawiścią, a młody przestępca, który w dodatku nie stroni od alkoholu i kobiet, okazuje się bardziej autentycznym świadkiem wiary niż ksiądz proboszcz. Kobieta odsądzona od czci i wiary przez mieszkańców wioski przyznaje się do winy, a „dobrych ludzi” modlących się od roku codziennie przy kapliczce, gdzie umieszczono zdjęcia ofiar wypadku, nie stać na przebaczenie i na zwykły, ludzki, oczywisty (jakby się wydawało) gest: pochówek zmarłego. Powiecie: stereotyp „Polaka – katolika”. A może jednak prawda o ludzkiej naturze, tak łatwo zwalniającej się z miłości bliźniego i piętnującej cudze grzechy?
Dla mnie to film, który zmusza do zadania sobie pytań: co zrobiłeś, chrześcijaninie, z Ewangelią? Gdzie ona jest w twoim życiu? Gdzie jest twoja wrażliwość na drugiego człowieka? Gotowość przebaczenia? Odwaga przyznania się do winy? Co robisz w kościele pisanym z małej litery – i w Kościele jako wspólnocie ludzi wierzących w Chrystusa? Czy Kościół dla ciebie jest w ogóle wspólnotą czy tylko firmą świadczącą usługi religijne? Bo wtedy rzeczywiście lepiej pójść sobie na boisko, jak to powiedział na początku filmu kapelan poprawczaka. Pan Jezus cię tam znajdzie.
Film Komasy jest jak gorzka pigułka, którą trzeba przełknąć, żeby wyzdrowieć. Obudzić się z letargu. Popatrzeć szerzej. Niestety, nie kończy się happy endem. Sen o spełnionym marzeniu, które było niemożliwe do zrealizowania, nie może przecież trwać zbyt długo. Życie w takich sytuacjach bywa tak brutalne jak koledzy Daniela z poprawczaka…
Najbardziej niepokoi w dziele Komasy tytuł: „Boże Ciało”. Nie jest to tylko zwykłe nawiązanie do kościelnej uroczystości, która się w filmie pojawia zaledwie na krótką chwilę. Boże Ciało to krucha Hostia, którą bohater podczas świętokradczej mszy trzyma w dłoniach ze wzruszeniem i obawą, jak najcenniejszy skarb. Boże Ciało to postać Ukrzyżowanego, która bohatera tak bardzo inspiruje. Boże Ciało wreszcie to wreszcie my wszyscy: wspólnota chciana i kochana przez Jezusa. Dlatego w scenie pożegnania z parafianami bohater zrzuca sutannę. Wyciąga obnażone ramiona jak ukrzyżowany Chrystus i wychodzi z kościoła, niosąc swój ból i tęsknotę.
Nie mogłam wyjść z kina bez refleksji, co zrobiłam ze swoją przynależnością do Ciała Chrystusa, czy jeszcze za Nim tęsknię i czy z mojego powodu ktoś przypadkiem nie wyszedł z Kościoła ze swoim niezauważonym bólem…
Film mądry, odważny, dający do myślenia i – chociaż można dostrzec pewne podobieństwa w treści - dużo ciekawszy niż „Kler”. Nie tak nachalnie jednowymiarowy. Warto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz