Niedzielnie…
ZACHEUSZ
Stałem w tłumie.
Daleko, jak najdalej.
Nie chciałem, żeby mnie wzięli
za zwolennika tego cudotwórcy.
I wtedy zwierzchnik celników
wlazł na drzewo.
Starzejący się mężczyzna
w ubraniu najlepszej marki
wdrapuje się na drzewo
jak dziesięcioletni syn dozorcy.
Pomimo hałasu słyszę,
och, jak dobrze słyszę
trzask rozrywanej tuniki.
Drogi materiał wydaje z siebie
skowyt
z powodu ilości złota,
jakim za niego zapłacono.
Złota ze zrabowanych majątków.
Uśmiecham się na myśl o moim przyodziewku.
Czystym. Bez jednej fałdki.
Zacheuszu.
Ocknąłem się.
Cudotwórca wypowiedział imię.
Nie moje imię.
Imię człowieka na drzewie,
który jeszcze nie widział swojego rozdarcia.
Zejdź
prędko, albowiem
Muszę
się zatrzymać w twoim domu.
Dlaczego właśnie jego imię?
Dlaczego właśnie jego dom?
Jeśli cudotwórca jest Synem Bożym,
to powinien wiedzieć, kim jest ten człowiek na
drzewie.
Z ilu zrujnowanych domów wybudował swój dom.
Odszedłem z pośpiechem
niosąc swoje serce
ściśnięte
niespełnioną miłością.
Puste jak wyschnięta studnia.
(Ostrzyca, 21. 07. 2019)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz