sobota, 19 października 2019



Powiew COOL – tury…

Plac zabaw zakazanych (Plac zabaw, reż. Bartosz M. Kowalski, 2016)

Straszny tytuł, biorąc pod uwagę tragiczny finał filmu – zwieńczony sekwencją o takim właśnie podtytule: „Plac zabaw”. Film jest bowiem podzielony na kilka prostych, ascetycznych wręcz sekwencji – historii trojga dzieci kończących właśnie podstawówkę. Akcja zamknięta jest w jednym dniu – czerwcowym, słonecznym początku wakacji. Poznajemy Gabrysię, Szymka i Czarka. Poznajemy też ich domy, z różnych powodów zimne, obce, pozbawione miłości.  Stąd już prosta droga do katastrofy.
Twórcy filmu opowiadają o tych dzieciach – milczących, zamkniętych w sobie i paradoksalnie krzyczących o miłość i uwagę – zwięźle, bez ozdobników, niemal bezemocjonalnie. I właśnie dlatego film zawiera silny ładunek emocji. Po zakończeniu siedziałam przez chwilę w osłupieniu. Przesłanie niby oczywiste - w każdym „potworze” kryje się poranione przez niedojrzałych rodziców dziecko - jednak głęboko prawdziwe i przedstawione na ekranie w sposób wiarygodny. Bez moralizowania. Bez niepotrzebnych wątków. Bez patosu. Bez epatowania okrucieństwem. Mamy jedynie kilka obrazów: blokowisko, kamienice, gdzie (jak się można domyślić) mieszka tak zwana „patologia”, szkołę, zrujnowany pustostan, szkolne toalety, galerię handlową i wreszcie tytułowy „plac zabaw” – tory kolejowe.  Te miejsca przerażają opuszczeniem: i dosłownym, i metaforycznym. Są bowiem symbolem stanu psychicznego małoletnich bohaterów. Dzieci nie mogących sobie znaleźć miejsca w świecie, zaniedbanych przez rodziców, rozpaczliwie samotnych, klnących jak szewc, palących nielegalnie papierosy i coraz bardziej okrutnych. Okrucieństwo i autoagresja jest w tym filmie dawkowana umiejętnie – od trzech mocnych scen, kiedy Gabrysia wypija duszkiem kubek wrzątku, Szymek wzorowo opiekujący się niepełnosprawnym ojcem nagle zaczyna go bić, Czarek odbiera ze sklepu zamówione mięso, a potem drażni wygłodniałego psa, poprzez bezgranicznie smutną scenę w opuszczonym budynku, kiedy chłopcy upokarzają Gabrysię, aż po finałową „zabawę” Szymka i Czarka na torach, pokazaną w oddali – tak, jakbyśmy my, widzowie, byli jej świadkami, a równocześnie biernymi obserwatorami, którzy nie reagują, gdy jeszcze jest na to czas. Reżyser jest bezlitosny: stawia nas bardzo blisko zbrodni. Widzimy ją i… nic. To nie nasza sprawa. Interwencja zajęłaby nam zbyt dużo czasu i może pokrzyżowała piękne plany na ten słoneczny, wakacyjny dzień…
Film jest do bólu prawdziwy i bardzo smutny. Jest jednak diagnozą istotnego fragmentu rzeczywistości. Opowieścią o niekochanych dzieciach, jakich wokół nas pełno. Jeśli nie poświęcimy im wystarczająco dużo czasu i uwagi, to zaczną sobie szukać własnych „placów zabaw” – budynków zrujnowanych i opuszczonych jak ich dziecięce dusze, torów kolejowych, na których można zakatować kogoś słabszego albo samego siebie, mrocznych zakamarków wirtualnego świata albo kolorowej beztroski, jaką obiecują substancje psychoaktywne. Film nie jest przesadą. Jest apelem do rodziców i nauczycieli: nie stójcie w oddali jak widzowie spektaklu. Miejcie odwagę podejść bliżej. Żeby zapobiec katastrofie.
Jeśli po obejrzeniu filmu mam jakieś wątpliwości, to dotyczą one bardzo młodych aktorów obsadzonych w tych wymagających rolach. Zagrali rewelacyjnie, ale na ile zostali przygotowani do odtworzenia swoich postaci? I czy udział w tym filmie nie zostawił trwałego śladu w ich psychice? Gdybym była reżyserem, chyba bym się bała obsadzić w czymś takim dzieci…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz