Niedzielnie…
„Obroń mnie przed moim
przeciwnikiem.” (Łk 18, 3)
Przypowieść o wdowie,
która naprzykrzała się sędziemu, pokazuje, czym jest modlitwa: systematycznym
naprzykrzaniem się Bogu. Czasami jest to wołanie, czasem szept, a czasem
pogawędka przy kawie. Bo tylko wtedy można mówić o relacji.
Kiedy mówię Bogu:
„Obroń mnie przed moi przeciwnikiem”, to wiem, że mnie wysłucha. Nie ma takiego
lęku, porażki, smutku, który by mnie wdeptał w ziemię. Po prostu wiem, że zło jest bez szans. Nie ma
do mnie dostępu. Szatan realnie
istnieje, ale jest bezradny wobec relacji Boga z człowiekiem.
Oczywiście to nie jest
tak, że kiedy uwierzę Jezusowi, to dostaję w pakiecie młodość, piękność,
zdrowie, bogactwo i sławę, a także gwarancję, że wszystkie nieszczęścia świata będą
skutecznie omijać mój dom. Najwyżej spadną na domy sąsiadów. Cierpienie jest
integralną częścią naszego życia. Począwszy od błahej sytuacji, że nie mam skąd
pożyczyć historycznych mundurów na spektakl teatralny, poprzez chorobę moją czy
kogoś bliskiego, a na wojnie w Syrii skończywszy… Różne są nasze lęki powszednie
i różne cierpienia. Nie da się jednak ich uniknąć.
„Obroń mnie przed moim
przeciwnikiem” oznacza tyle, co: „Wiem, Komu zaufałem.” Jest taka piękna
biblijna opowieść o młodym Dawidzie, który idzie walczyć z potężnym, dobrze
uzbrojonym Goliatem, wyposażony jedynie w procę. „Ty idziesz na mnie z mieczem,
dzidą i zakrzywionym nożem, ja zaś idę na ciebie w imię Pana Zastępów” (1 Sm
17, 45) – mówi Dawid do drwiącego z niego olbrzyma. To wystarczy. Zwycięża.
Kiedy wiem, w czyje
imię zaczynam dzień, idę do pracy, zmagam się z trudnościami, wracam do domu,
to wiem, po co żyć. I żadne cierpienie nie ma takiej mocy, żeby mnie złamać.
A natrętna modlitwa
jest po to, żebym sobie ciągle o tym przypominała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz