środa, 23 października 2019


Myśli niedorzeczne…

ODEJŚCIE

Władysławowi Zakrzewskiemu

Przemknął koło mnie korytarzem tak cicho,
że nie zdążyłam złapać tej chwili za rękę.
I pomilczeć z nią, i wsłuchać się w jej ukrytą mądrość.

Mądrość, która mówi, że to, co wieczne, jest niepozorne.
Mądrość, która uśmiecha się do dziecka o płowych, pospolitych włosach
i zmęczonej kobiety z torbą pełną ziemniaków.
Mądrość, która chodzi w wytartym swetrze
i pięknieje dopiero, kiedy kocha.
Mądrość, która nie wstydzi się, że jest stara,
i właśnie dlatego jest bardzo młoda.
Mądrość, która zachwyciła się światem i tak już jej zostało.
A potem zamieniła się muzykę.

Przemknął korytarzem jak tyle razy wcześniej.
A potem nagle skręcił w wieczność.

A my stoimy oszołomieni i nie wiemy, co zrobić z rękami.
Jak debiutanci.
Jak osierocone dźwięki niezagranego koncertu.
Jak zawsze wtedy, gdy ktoś skręca w wieczność.

(Kłodzko, 24. 10. 2018)


niedziela, 20 października 2019



Niedzielnie…

„Obroń mnie przed moim przeciwnikiem.” (Łk 18, 3)

Przypowieść o wdowie, która naprzykrzała się sędziemu, pokazuje, czym jest modlitwa: systematycznym naprzykrzaniem się Bogu. Czasami jest to wołanie, czasem szept, a czasem pogawędka przy kawie. Bo tylko wtedy można mówić o relacji.
Kiedy mówię Bogu: „Obroń mnie przed moi przeciwnikiem”, to wiem, że mnie wysłucha. Nie ma takiego lęku, porażki, smutku, który by mnie wdeptał w ziemię.  Po prostu wiem, że zło jest bez szans. Nie ma do mnie dostępu.  Szatan realnie istnieje, ale jest bezradny wobec relacji Boga z człowiekiem.
Oczywiście to nie jest tak, że kiedy uwierzę Jezusowi, to dostaję w pakiecie młodość, piękność, zdrowie, bogactwo i sławę, a także gwarancję, że wszystkie nieszczęścia świata będą skutecznie omijać mój dom. Najwyżej spadną na domy sąsiadów. Cierpienie jest integralną częścią naszego życia. Począwszy od błahej sytuacji, że nie mam skąd pożyczyć historycznych mundurów na spektakl teatralny, poprzez chorobę moją czy kogoś bliskiego, a na wojnie w Syrii skończywszy… Różne są nasze lęki powszednie i różne cierpienia. Nie da się jednak ich uniknąć.
„Obroń mnie przed moim przeciwnikiem” oznacza tyle, co: „Wiem, Komu zaufałem.” Jest taka piękna biblijna opowieść o młodym Dawidzie, który idzie walczyć z potężnym, dobrze uzbrojonym Goliatem, wyposażony jedynie w procę. „Ty idziesz na mnie z mieczem, dzidą i zakrzywionym nożem, ja zaś idę na ciebie w imię Pana Zastępów” (1 Sm 17, 45) – mówi Dawid do drwiącego z niego olbrzyma. To wystarczy. Zwycięża.
Kiedy wiem, w czyje imię zaczynam dzień, idę do pracy, zmagam się z trudnościami, wracam do domu, to wiem, po co żyć. I żadne cierpienie nie ma takiej mocy, żeby mnie złamać.
A natrętna modlitwa jest po to, żebym sobie ciągle o tym przypominała.

sobota, 19 października 2019



Powiew COOL – tury…

Plac zabaw zakazanych (Plac zabaw, reż. Bartosz M. Kowalski, 2016)

Straszny tytuł, biorąc pod uwagę tragiczny finał filmu – zwieńczony sekwencją o takim właśnie podtytule: „Plac zabaw”. Film jest bowiem podzielony na kilka prostych, ascetycznych wręcz sekwencji – historii trojga dzieci kończących właśnie podstawówkę. Akcja zamknięta jest w jednym dniu – czerwcowym, słonecznym początku wakacji. Poznajemy Gabrysię, Szymka i Czarka. Poznajemy też ich domy, z różnych powodów zimne, obce, pozbawione miłości.  Stąd już prosta droga do katastrofy.
Twórcy filmu opowiadają o tych dzieciach – milczących, zamkniętych w sobie i paradoksalnie krzyczących o miłość i uwagę – zwięźle, bez ozdobników, niemal bezemocjonalnie. I właśnie dlatego film zawiera silny ładunek emocji. Po zakończeniu siedziałam przez chwilę w osłupieniu. Przesłanie niby oczywiste - w każdym „potworze” kryje się poranione przez niedojrzałych rodziców dziecko - jednak głęboko prawdziwe i przedstawione na ekranie w sposób wiarygodny. Bez moralizowania. Bez niepotrzebnych wątków. Bez patosu. Bez epatowania okrucieństwem. Mamy jedynie kilka obrazów: blokowisko, kamienice, gdzie (jak się można domyślić) mieszka tak zwana „patologia”, szkołę, zrujnowany pustostan, szkolne toalety, galerię handlową i wreszcie tytułowy „plac zabaw” – tory kolejowe.  Te miejsca przerażają opuszczeniem: i dosłownym, i metaforycznym. Są bowiem symbolem stanu psychicznego małoletnich bohaterów. Dzieci nie mogących sobie znaleźć miejsca w świecie, zaniedbanych przez rodziców, rozpaczliwie samotnych, klnących jak szewc, palących nielegalnie papierosy i coraz bardziej okrutnych. Okrucieństwo i autoagresja jest w tym filmie dawkowana umiejętnie – od trzech mocnych scen, kiedy Gabrysia wypija duszkiem kubek wrzątku, Szymek wzorowo opiekujący się niepełnosprawnym ojcem nagle zaczyna go bić, Czarek odbiera ze sklepu zamówione mięso, a potem drażni wygłodniałego psa, poprzez bezgranicznie smutną scenę w opuszczonym budynku, kiedy chłopcy upokarzają Gabrysię, aż po finałową „zabawę” Szymka i Czarka na torach, pokazaną w oddali – tak, jakbyśmy my, widzowie, byli jej świadkami, a równocześnie biernymi obserwatorami, którzy nie reagują, gdy jeszcze jest na to czas. Reżyser jest bezlitosny: stawia nas bardzo blisko zbrodni. Widzimy ją i… nic. To nie nasza sprawa. Interwencja zajęłaby nam zbyt dużo czasu i może pokrzyżowała piękne plany na ten słoneczny, wakacyjny dzień…
Film jest do bólu prawdziwy i bardzo smutny. Jest jednak diagnozą istotnego fragmentu rzeczywistości. Opowieścią o niekochanych dzieciach, jakich wokół nas pełno. Jeśli nie poświęcimy im wystarczająco dużo czasu i uwagi, to zaczną sobie szukać własnych „placów zabaw” – budynków zrujnowanych i opuszczonych jak ich dziecięce dusze, torów kolejowych, na których można zakatować kogoś słabszego albo samego siebie, mrocznych zakamarków wirtualnego świata albo kolorowej beztroski, jaką obiecują substancje psychoaktywne. Film nie jest przesadą. Jest apelem do rodziców i nauczycieli: nie stójcie w oddali jak widzowie spektaklu. Miejcie odwagę podejść bliżej. Żeby zapobiec katastrofie.
Jeśli po obejrzeniu filmu mam jakieś wątpliwości, to dotyczą one bardzo młodych aktorów obsadzonych w tych wymagających rolach. Zagrali rewelacyjnie, ale na ile zostali przygotowani do odtworzenia swoich postaci? I czy udział w tym filmie nie zostawił trwałego śladu w ich psychice? Gdybym była reżyserem, chyba bym się bała obsadzić w czymś takim dzieci…

niedziela, 13 października 2019


Niedzielnie…

UZDROWIENIE

przechodził Jezus
przez pogranicze Samarii i Galilei
pogranicze
gdzie nie ma porządnych ludzi
bo wszyscy porządni ludzie
mieszkają w domkach z ogródkiem
bliżej miasta

i wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych
i jeszcze ja Jezu
ten jedenasty
z pogranicza

jeszcze ja
z tą najbardziej nieoczywistą
odmianą trądu
która biegnie przez sam środek serca
i tworzy małe pęknięcie
za którym jest ciemno
bardzo ciemno

moja wiara jest cienka jak babie lato
Jezu
boję się że mnie nie uzdrowi

idę do Ciebie nieporadnie
w za dużych butach

moja wiara płacze jak dziecko
które zapomniało formułki

a Ty tylko patrzysz
i szepczesz że to wystarczy

Twoje dłonie ze śladami po gwoździach
są ciepłe
od kubka gorącej herbaty

robię mały krok
w stronę Twoich ran
i czuję
jak pęknięcie
wypełnia się
światłem

i nic już nie trzeba
nic
Ty tylko patrzysz
i szepczesz
że to wystarczy
zmartwychwstajesz we mnie






niedziela, 6 października 2019

Niedzielnie…


CREDO

apostołowie prosili Jezusa
Panie przymnóż nam wiary

daj nam wiarę twardą jak pień
stuletniego drzewa

wiarę szorstką jak ręce kobiety
która rozwiesza pranie zalana skwarem południa

wiarę z podkrążonymi oczami
czuwającą kolejną noc przy szpitalnym łóżku

wiarę tulącą dziecko
tuż przed powrotem pijanego ojca
w samym środku ciemności

wiarę samobójców
co się chwieje na dachu wieżowca
krawędzi mostu
parapecie szpitala dla nienormalnych

wiarę która milczy obok płaczącej dziewczyny
wybiegającej na ulicę

wiarę katechetki
co prowadzi lekcję dla pięciu ateistów
chcących udowodnienia

wiarę która idzie tak cicho
do kościoła
bez pytań
bez zastrzeżeń
bez oskarżeń
żeby przyjąć
kruchego białego Boga

(Kłodzko, 06. 10. 2019)





sobota, 5 października 2019




Mówienie prozą…


SPOTKANIE, KTÓREGO BYĆ MOŻE NIE BYŁO

Pachniało wilgocią i ledwo wyczuwalnym aromatem kadzidła. Jezu, dlaczego zawsze, kiedy świat wali mi się na głowę, zostawiasz mnie samą? – modliła się bezgłośnie siostra Julia, klęcząc w dominikańskim kościele Świętego Ducha. Często tam zaglądała, będąc w mieście. Królewski wizerunek Trójcy Świętej w prezbiterium – Bóg Ojciec zastygły w teatralnym geście błogosławieństwa, Chrystus na okazałym krzyżu i Duch Święty w postaci gołębicy majestatycznie rozpościerającej skrzydła nad tabernakulum – był dzisiaj dla niej jak pytanie wykrzyczane w próżnię. Chłodny, odległy i obcy. Siostra Julia oparła głowę na blacie kościelnej ławki. Jezu, chyba żartujesz? Ja kierowniczką sierocińca? Przecież wiesz, że ja tego nie udźwignę! Podniosła głowę, wpatrując się w barokową Trójcę Świętą, złotą i milczącą, i poczuła się opuszczona. Wrzucona w ciszę, której nie mogła znieść. Nagle usłyszała za plecami ciche kroki. Odwróciła głowę. Przy jej ławce zatrzymała się siostra zakonna w czarnym habicie. Była tak niepozorna, że nie sposób byłoby zapamiętać jej twarzy, gdyby nie radość odbijająca się w jej oczach i jakaś trudna do wytłumaczenia siła. Siostra Julia po chwili zdała sobie sprawę, że tą siłą jest pewność Bożej obecności. Tak potrafią patrzeć albo mistycy, albo szaleńcy.
- Siostro – odezwała się szeptem do siostry Julii – cokolwiek to jest, Bóg jest od tego większy.
- Tak, wiem…
Nieznajoma uśmiechnęła się prawie tak samo jak siostra Stanisława. Była w tym uśmiechu troska i życiowa mądrość. Dziwne. Wyglądała na co najmniej kilka lat młodszą od siostry Julii.
- Teraz siostra to tylko wie, ale już wkrótce siostra tego doświadczy. I wtedy zmieni się wszystko.
- Chciałabym – westchnęła siostra Julia.
- Nie będzie takiego krzyża, którego siostra nie udźwignie. Bo taka jest miłość.
Siostra Julia patrzyła z rosnącym zdumieniem na młodą zakonnicę. Większość jej współsióstr nie miała w sobie takiego zapału i pokoju zarazem. Zazwyczaj nie lubiły też rozmów o krzyżu. Tymczasem nieznana siostra wypowiadała to słowo z czułością, bez cienia egzaltacji, jakby to było jej największe pragnienie.
- Proszę o modlitwę, kimkolwiek siostra jest – powiedziała siostra Julia.
- Siostra Faustyna ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia.
- A tak. Są takie siostry w Wilnie. Faustyna czyli szczęśliwa… Najpiękniejsze imię, jakie słyszałam.
- Przecież wszystkie nosimy to imię: „szczęśliwe”, prawda?
Siostra Julia pokiwała głową twierdząco, coraz bardziej zaskoczona spotkaniem z nieznajomą.
- Bo wybrał nas Najpiękniejszy z Synów Ludzkich po to, żebyśmy opowiadały ludziom o Jego nieskończonym miłosierdziu – powiedziała siostra o pięknym imieniu – Muszę wracać do klasztoru. Niech siostra pamięta: On jest przy nas zawsze. A najbardziej w tym, co nas przerasta.
Nieznajoma uklękła i trwała tak przez chwilę, zasłuchana w kościelną ciszę. Potem zniknęła bezpowrotnie za drzwiami kościoła.
- Dziękuję, Jezu – szepnęła siostra Julia. Poczuła, że wracają jej siły.

(fragment mojej powieści „Wszystko, co tutaj kochałam”, która ukaże się w 2020 nakładem Edycji Świętego Pawła)