Powiew COOL - tury
Uciec od Rozpaczy
(Panie Malczewski, reż. Rafał Gąsowski,
Instytut Grotowskiego i Teatr Wierszalin, premiera: 09. 06. 2022).
Ale dlaczego? – pytałam samą siebie, kiedy zobaczyłam zapowiedź tego spektaklu. Oto mamy 200 lat polskiego romantyzmu. Mamy Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Norwida. No, ewentualnie jeszcze Fredrę. Sama jestem świeżo po premierze Nie – Boskiej komedii, którą przygotowałam z moją młodzieżową grupą teatralną.
A tu nagle Malczewski i
jego Maria – powieść poetycka, którą
czytałam raz w życiu, 20 lat temu na studiach polonistycznych. Bo musiałam.
Pojechałam do
Wrocławia, do legendarnego Teatru Laboratorium, na autorski spektakl Rafała
Gąsowskiego i Katarzyny Wolak – Gąsowskiej Panie
Malczewski z nadzieją, że uzyskam odpowiedź na to pytanie.
Dlaczego więc? Żeby
sięgnąć po zapomniane dzieło z nurtu „romantyzmu ukraińskiego”, inspirowane
autentyczną historią Szczęsnego Potockiego i jego żony Gertrudy, którą kazał
zamordować przeciwny małżeństwu teść. Miała zaledwie siedemnaście lat i była w
szóstym miesiącu ciąży. Tyle że Malczewski przeniósł akcję tej historii do
czasów wojen z Tatarami w XVII wieku.
Żeby opowiedzieć
historię człowieka, który pisze dzieło swojego życia i wie, że jest skazany na
porażkę. Żeby zostawić nam, widzom, do rozstrzygnięcia kwestię, co jest
ważniejsze: „życie” czy „sztuka” i pokazać, że granice między jednym i drugim
są płynne…
Od pierwszego momentu
zostałam wciągnięta w tę niezwykłą opowieść. Zgasły światła. Zapaliły się
przyćmione, niebieskie reflektory. Za podświetlonym elementem scenografii –
warstwą folii z wkomponowanymi w nią suchymi gałązkami - ukazał się zarys
kobiecej sylwetki i słychać było przejmującą wokalizę. I wtedy ni stąd, ni
zowąd pomyślałam, że kto raz w życiu został zatruty teatrem, ten już nigdy od
niego nie ucieknie. Przenigdy.
Spektakl Gąsowskich
dzieje się na trzech planach: jest historią o autorze i jego kochance, Zofii Rucińskiej,
o Reżyserze i Aktorce, którzy pracują nad adaptacją Marii, i o Wacławie i Marii - bohaterach powieści poetyckiej
Malczewskiego.
Panie Malczewski –
zdają się pytać Gąsowscy autora – Co nam chcesz powiedzieć dzisiaj?
Po spektaklu zostało mi
kilka obrazów. To przyćmione światło i poczucie, że zostałam ZATRUTA sztuką… Na
zawsze. Prześwietlona folia, za którą
widać sylwetki aktorów. Brama do nieba? Granica snu i jawy? Próg życia i
śmierci? Przedsionek tajemnicy? Pewnie wszystko naraz. Krosna, które wypełniają
teatralną przestrzeń: to na nich Malczewski (w tej roli genialny jak zawsze
Rafał Gąsowski) próbuje się wznieść jakby do lotu, rozpaczliwego lotu kogoś,
kto czuje się uwięziony w bylejakości i rutynie. To na nich bohaterowie –
Wacław i Maria? Reżyser i Aktorka? Malczewski i Zofia? – podejmują miłosną grę
przypominającą taniec. To one są wreszcie łożem, na którym leży ciało Marii, i
ołtarzem w kościele.
No i mistrzowska scena pojawienia się Masek – tajemniczej grupy postaci, która
w utworze może być zarówno bandą nasłanych na Marię przez teścia morderców, jak
jej własnymi demonami popychającymi dziewczynę do samobójstwa. Tutaj tę rolę
pełni jeden aktor: Rafał Gąsowski, w bardzo ciekawej masce, nawiązującej do
folkloru ukraińskiego. Dwuosobowa scena w miarę rozwoju nabiera dynamiki,
tempa, napięcia, aż przekształca się w dance
macabre. Maria z coraz większą bezradnością szamocze się w uścisku ponurego
napastnika, aż opada bezwładnie na ziemię.
Wreszcie
najpiękniejsze: Maria w scenie śmierci zsuwająca czarną suknię i wyłaniająca
się z tej czerni w jasnym, przejrzystym tiulu. Jak motyl uwolniony z kokonu.
Jak piękna, czysta, nieśmiertelna dusza przekraczająca granicę życia i śmierci.
Maria jest równocześnie
tajemniczym Pacholęciem, które w utworze spotyka najpierw Miecznika, ojca
Marii, a potem jej ukochanego Wacława. Nie wiemy, kim ono jest. To może być
anioł albo zły duch. Złe przeczucie albo nadzieja. Głos Boga albo demon. Wiemy tylko,
że porywa zrozpaczonego, świeżo owdowiałego Wacława i odjeżdżają konno w
nieznanym kierunku…
W spektaklu nie ma
oczywiście żadnych koni ani nawet sugestii podróży. Jest świeca, którą
zdmuchuje postać w białym tiulu. I mocne, zaczerpnięte z tekstu słowa:
„«To czegóż chcesz,
pacholę? ««Uciec od Rozpaczy«”.
I to równie dobrze
mógłby być alternatywny tytuł spektaklu.
Panie Malczewski, jak
uciec od rozpaczy? Jak pozostawić po sobie coś więcej niż dopalającą się
świeczkę na nagrobku? Jak znaleźć prawdziwą miłość? Jak mądrze wybrać między
sztuką a życiem? I czy w ogóle trzeba wybierać?
To, co mnie zachwyca w
spektaklu Gąsowskich, to jego umowność, tajemniczość i nieoczywistość, która
świetnie oddaje charakter dzieła Malczewskiego, też przecież pełnego
niedopowiedzeń, o fragmentarycznej fabule i mrocznym klimacie zbliżającej się
katastrofy. A przecież zadającego istotne pytania: na ile jesteśmy
zdeterminowani przez los? Czy warto walczyć o swoją miłość? Czy ta miłość jest
silniejsza niż śmierć? Czy zło ma zawsze ostatnie słowo?
Na koniec wielki ukłon w
stronę wszystkich twórców. Scenografia Izabeli Stronias rewelacyjnie oddaje
klimat mrocznego romantyzmu, ale też romantyczną fascynację ludowością (ach, te
krosna!) i misteryjność spektaklu. Psychodeliczna muzyka Adriana Jakucia –
Łukaszewicza bardzo dobrze wpisuje się w charakter inscenizacji. Aktorstwo
Gąsowskich to mistrzostwo świata! Utrzymać uwagę widza przez półtorej godziny
grając tylko we dwoje, zmieniając co chwilę rytm, tonację, środek ciężkości,
napięcia, opierając wszystko na ruchu scenicznym, i nie tracąc przy tym
lekkości, a nawet przyprawiając całość komizmem – to trzeba być tą parą aktorów!
Cóż, oboje wychowali się w Teatrze Wierszalin, a to chyba najlepsza szkoła
teatralna, jaką sobie można wyobrazić. Chciałabym się jednak zatrzymać przy
bohaterce wykreowanej przez Katarzynę Wolak – Gąsowską. Aktorka stoi przed nie
lada wyzwaniem: wciela się w trzy postacie naraz – chorą psychicznie Zofię
Rucińską, Aktorkę pracującą nad rolą, zupełnie nie rozumiejącą, o co w tym
wszystkim chodzi i zadającą sobie podobne pytanie jak ja – dlaczego Maria? – wreszcie samą Marię. Radzi
sobie z zadaniem brawurowo. Tworzy fascynującą postać z całą gamą emocji,
namiętności i jeszcze czymś, co trudno nazwać, ale określiłabym to jako przebłysk
wieczności. Jest na scenie piękna, bo postać, jaką tworzy, nosi w sobie element
tajemnicy. Wolak – Gąsowska ma po prostu sceniczny pazur i bardzo liczę, że
zobaczę ją w innych tak soczystych, dużych, samodzielnych rolach. Zasługuje na
to! A do tego jeszcze przejmująco śpiewa tym swoim czystym, głębokim głosem
dotykającym serca.
Trudno nie wspomnieć także
o młodej scenarzystce: Annie Wieczorek. To ona wykreowała dla nas te trzy
opowieści. Historię rozgoryczonego romantyka, który wie, że będzie zapomniany
(Rafał Gąsowski tak to zagrał, że aż chciałam tego jego Malczewskiego
przytulić!), Wacława żegnającego się ze swoją żoną w pełnej namiętności grze
miłosnej i sfrustrowanego Reżysera, który tłumaczy aktorce, że sztuki nie
trzeba ROZUMIEĆ. Trzeba ją PRZYJĄĆ.
I może właśnie tak
należy potraktować ten spektakl. Przyda się tutaj choćby elementarna znajomość
kontekstu. Ale jeśli nie zdążyliśmy przeczytać Marii (jest na Wolnych
Lekturach!) albo przynajmniej sprawdzić w Wikipedii, o co tam z grubsza chodzi,
to nie szkodzi. Dajmy się porwać Panu Malczewskiemu. I Państwu Gąsowskim.
Nie pożałujemy, bo to
kawał dobrego teatru.
Fot. Rafał Gąsowski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz