sobota, 11 czerwca 2022


 Powiew COOL - tury

 Uciec od Rozpaczy

(Panie Malczewski, reż. Rafał Gąsowski, Instytut Grotowskiego i Teatr Wierszalin, premiera: 09. 06. 2022).

 Ale dlaczego? – pytałam samą siebie, kiedy zobaczyłam zapowiedź tego spektaklu. Oto mamy 200 lat polskiego romantyzmu. Mamy Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Norwida. No, ewentualnie jeszcze Fredrę. Sama jestem świeżo po premierze Nie – Boskiej komedii, którą przygotowałam z moją młodzieżową grupą teatralną.

A tu nagle Malczewski i jego Maria – powieść poetycka, którą czytałam raz w życiu, 20 lat temu na studiach polonistycznych. Bo musiałam.

Pojechałam do Wrocławia, do legendarnego Teatru Laboratorium, na autorski spektakl Rafała Gąsowskiego i Katarzyny Wolak – Gąsowskiej Panie Malczewski z nadzieją, że uzyskam odpowiedź na to pytanie.

Dlaczego więc? Żeby sięgnąć po zapomniane dzieło z nurtu „romantyzmu ukraińskiego”, inspirowane autentyczną historią Szczęsnego Potockiego i jego żony Gertrudy, którą kazał zamordować przeciwny małżeństwu teść. Miała zaledwie siedemnaście lat i była w szóstym miesiącu ciąży. Tyle że Malczewski przeniósł akcję tej historii do czasów wojen z Tatarami w XVII wieku.  

 

Żeby opowiedzieć historię człowieka, który pisze dzieło swojego życia i wie, że jest skazany na porażkę. Żeby zostawić nam, widzom, do rozstrzygnięcia kwestię, co jest ważniejsze: „życie” czy „sztuka” i pokazać, że granice między jednym i drugim są płynne…

Od pierwszego momentu zostałam wciągnięta w tę niezwykłą opowieść. Zgasły światła. Zapaliły się przyćmione, niebieskie reflektory. Za podświetlonym elementem scenografii – warstwą folii z wkomponowanymi w nią suchymi gałązkami - ukazał się zarys kobiecej sylwetki i słychać było przejmującą wokalizę. I wtedy ni stąd, ni zowąd pomyślałam, że kto raz w życiu został zatruty teatrem, ten już nigdy od niego nie ucieknie. Przenigdy.

Spektakl Gąsowskich dzieje się na trzech planach: jest historią o autorze i jego kochance, Zofii Rucińskiej, o Reżyserze i Aktorce, którzy pracują nad adaptacją Marii, i o Wacławie i Marii - bohaterach powieści poetyckiej Malczewskiego.

Panie Malczewski – zdają się pytać Gąsowscy autora – Co nam chcesz powiedzieć dzisiaj?

Po spektaklu zostało mi kilka obrazów. To przyćmione światło i poczucie, że zostałam ZATRUTA sztuką… Na zawsze.  Prześwietlona folia, za którą widać sylwetki aktorów. Brama do nieba? Granica snu i jawy? Próg życia i śmierci? Przedsionek tajemnicy? Pewnie wszystko naraz. Krosna, które wypełniają teatralną przestrzeń: to na nich Malczewski (w tej roli genialny jak zawsze Rafał Gąsowski) próbuje się wznieść jakby do lotu, rozpaczliwego lotu kogoś, kto czuje się uwięziony w bylejakości i rutynie. To na nich bohaterowie – Wacław i Maria? Reżyser i Aktorka? Malczewski i Zofia? – podejmują miłosną grę przypominającą taniec. To one są wreszcie łożem, na którym leży ciało Marii, i ołtarzem w kościele.  
No i mistrzowska scena pojawienia się Masek – tajemniczej grupy postaci, która w utworze może być zarówno bandą nasłanych na Marię przez teścia morderców, jak jej własnymi demonami popychającymi dziewczynę do samobójstwa. Tutaj tę rolę pełni jeden aktor: Rafał Gąsowski, w bardzo ciekawej masce, nawiązującej do folkloru ukraińskiego. Dwuosobowa scena w miarę rozwoju nabiera dynamiki, tempa, napięcia, aż przekształca się w dance macabre. Maria z coraz większą bezradnością szamocze się w uścisku ponurego napastnika, aż opada bezwładnie na ziemię. 

Wreszcie najpiękniejsze: Maria w scenie śmierci zsuwająca czarną suknię i wyłaniająca się z tej czerni w jasnym, przejrzystym tiulu. Jak motyl uwolniony z kokonu. Jak piękna, czysta, nieśmiertelna dusza przekraczająca granicę życia i śmierci.   

Maria jest równocześnie tajemniczym Pacholęciem, które w utworze spotyka najpierw Miecznika, ojca Marii, a potem jej ukochanego Wacława. Nie wiemy, kim ono jest. To może być anioł albo zły duch. Złe przeczucie albo nadzieja. Głos Boga albo demon. Wiemy tylko, że porywa zrozpaczonego, świeżo owdowiałego Wacława i odjeżdżają konno w nieznanym kierunku…

W spektaklu nie ma oczywiście żadnych koni ani nawet sugestii podróży. Jest świeca, którą zdmuchuje postać w białym tiulu. I mocne, zaczerpnięte z tekstu słowa:

„«To czegóż chcesz, pacholę? ««Uciec od Rozpaczy«”.

I to równie dobrze mógłby być alternatywny tytuł spektaklu.

Panie Malczewski, jak uciec od rozpaczy? Jak pozostawić po sobie coś więcej niż dopalającą się świeczkę na nagrobku? Jak znaleźć prawdziwą miłość? Jak mądrze wybrać między sztuką a życiem? I czy w ogóle trzeba wybierać?

To, co mnie zachwyca w spektaklu Gąsowskich, to jego umowność, tajemniczość i nieoczywistość, która świetnie oddaje charakter dzieła Malczewskiego, też przecież pełnego niedopowiedzeń, o fragmentarycznej fabule i mrocznym klimacie zbliżającej się katastrofy. A przecież zadającego istotne pytania: na ile jesteśmy zdeterminowani przez los? Czy warto walczyć o swoją miłość? Czy ta miłość jest silniejsza niż śmierć? Czy zło ma zawsze ostatnie słowo?

Na koniec wielki ukłon w stronę wszystkich twórców. Scenografia Izabeli Stronias rewelacyjnie oddaje klimat mrocznego romantyzmu, ale też romantyczną fascynację ludowością (ach, te krosna!) i misteryjność spektaklu. Psychodeliczna muzyka Adriana Jakucia – Łukaszewicza bardzo dobrze wpisuje się w charakter inscenizacji. Aktorstwo Gąsowskich to mistrzostwo świata! Utrzymać uwagę widza przez półtorej godziny grając tylko we dwoje, zmieniając co chwilę rytm, tonację, środek ciężkości, napięcia, opierając wszystko na ruchu scenicznym, i nie tracąc przy tym lekkości, a nawet przyprawiając całość komizmem – to trzeba być tą parą aktorów! Cóż, oboje wychowali się w Teatrze Wierszalin, a to chyba najlepsza szkoła teatralna, jaką sobie można wyobrazić. Chciałabym się jednak zatrzymać przy bohaterce wykreowanej przez Katarzynę Wolak – Gąsowską. Aktorka stoi przed nie lada wyzwaniem: wciela się w trzy postacie naraz – chorą psychicznie Zofię Rucińską, Aktorkę pracującą nad rolą, zupełnie nie rozumiejącą, o co w tym wszystkim chodzi i zadającą sobie podobne pytanie jak ja – dlaczego Maria? – wreszcie samą Marię. Radzi sobie z zadaniem brawurowo. Tworzy fascynującą postać z całą gamą emocji, namiętności i jeszcze czymś, co trudno nazwać, ale określiłabym to jako przebłysk wieczności. Jest na scenie piękna, bo postać, jaką tworzy, nosi w sobie element tajemnicy. Wolak – Gąsowska ma po prostu sceniczny pazur i bardzo liczę, że zobaczę ją w innych tak soczystych, dużych, samodzielnych rolach. Zasługuje na to! A do tego jeszcze przejmująco śpiewa tym swoim czystym, głębokim głosem dotykającym serca.

Trudno nie wspomnieć także o młodej scenarzystce: Annie Wieczorek. To ona wykreowała dla nas te trzy opowieści. Historię rozgoryczonego romantyka, który wie, że będzie zapomniany (Rafał Gąsowski tak to zagrał, że aż chciałam tego jego Malczewskiego przytulić!), Wacława żegnającego się ze swoją żoną w pełnej namiętności grze miłosnej i sfrustrowanego Reżysera, który tłumaczy aktorce, że sztuki nie trzeba ROZUMIEĆ. Trzeba ją PRZYJĄĆ.

I może właśnie tak należy potraktować ten spektakl. Przyda się tutaj choćby elementarna znajomość kontekstu. Ale jeśli nie zdążyliśmy przeczytać Marii (jest na Wolnych Lekturach!) albo przynajmniej sprawdzić w Wikipedii, o co tam z grubsza chodzi, to nie szkodzi. Dajmy się porwać Panu Malczewskiemu. I Państwu Gąsowskim.

Nie pożałujemy, bo to kawał dobrego teatru.


Fot. Rafał Gąsowski.

                                                                                                                   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz