Myśli
niedorzeczne
To był trudny dzień. Z wielu
powodów. Przykra sytuacja, w której dzisiaj uczestniczyłam. To, że martwię się o
kogoś, kto jest mi bardzo bliski. No i po prostu nie lubię procesji Bożego
Ciała. Stresuje mnie chodzenie w szeregu i pilnowanie dzieci, których zresztą w
naszej parafii jest garstka. Przetrwać… przetrwać… - kołatało mi się dzisiaj w
głowie.
A jednak kołatało mi
się coś jeszcze. Wczoraj odprowadzałam na dworzec pewnego młodzieńca z grupy
teatralnej po ważnym spotkaniu w Kłodzkim Ośrodku Kultury. Był piękny, ciepły,
ale już późny wieczór. Młodzieniec bardzo konsekwentnie deklaruje swój ateizm. Szanuję
to, choć czasem boli mnie serce. Jego pociąg za moment miał przyjechać. Co prawda
tylko do Wrocławia, a za tydzień najprawdopodobniej znów się spotkamy, tak więc
nie ma żadnego dramatu. Żadne rozstanie w stylu kultowych melodramatów typu Casablanca czy Pearl Harbor. Ale czułam
w tym upalnym powietrzu ciężar metafizycznych niedopowiedzeń.
- Jutro Boże Ciało? – zapytał
nagle.
- Tak.
- To ci życzę, żebyś
usłyszała coś inspirującego na kazaniu.
- Ale ja tam nie idę,
żeby usłyszeć coś inspirującego na kazaniu. Idę, żeby się spotkać z Jezusem.
Uśmiechnął się z jakimś
dziwnym wyrazem, który trudno określić.
- To życzę, żebyś usłyszała
coś inspirującego od Jezusa.
Pomyślałam: kurczę,
jakie to proste. No bo czy nie o to właśnie chodzi? Wsłuchałam się więc w
bogactwo dzisiejszych czytań. W opowieść z Księgi Rodzaju o tajemniczej ofierze
Melchizedeka. W Ewangelię o przygotowaniu Paschy, rozmnożeniu chleba, drodze do
Emaus i modlitwie Jezusa o jedność uczniów, ciągle tak trudną do osiągnięcia…
- Od powietrza, głodu,
ognia i wojny – wybaw nas, Panie! – usłyszałam.
Słowa, na które nigdy
nie zwracałam uwagi. Ot, archaiczna suplikacja kojarząca się ze zgrzebnym
wiejskim ludem rodem z noweli Sienkiewicza.
A dzisiaj zabrzmiało to
porażająco aktualnie. Mamy za sobą doświadczenie „powietrza” – tak dawniej
mówiło się na epidemię. Trwa wojna. Boimy się głodu. Niektórzy - nawet ci,
którzy nie pamiętają, kiedy ostatni raz mieli w ręku Pismo Święte – przebąkują coś
o jeźdźcach Apokalipsy. Na naszych oczach wali się nasz stary, może nieidealny,
ale ustabilizowany świat. Wybuchają kolejne afery pedofilskie w Kościele. Media
ujawniają bezduszność sióstr z Domu Pomocy Społecznej w Jordanowie opiekujących
się dziećmi z niepełnosprawnościami.
Tymczasem Jezus idzie z
nami. Jak wtedy, w drodze do Emaus, gdzie nie poznali Go uczniowie. Nie narzuca
się. Po prostu JEST w tym małym, białym kawałku chleba. Jest dla mnie i dla
ciebie. Dla mojego młodego ateisty i dla młodzieży z duszpasterstwa. Dla naszych
sióstr z Domu Chłopaków w Broniszewicach, które nazywają swoich podopiecznych „synkami”,
i dla sióstr z Jordanowa, które zachowują się w tak nieludzki sposób, jakby
zostały zakonnicami za karę. Dla opętanego ludobójstwem Putina i dla tych,
którzy z narażeniem życia pomagają ofiarom wojny.
JESTEM, KTÓRY JESTEM –
powiedział Bóg w płonącym krzewie do Mojżesza i to spotkanie już na zawsze zmieniło
człowieka, który całe życie ukrywał się i uciekał.
Może też zmienić mnie i
ciebie. A wtedy przestaniemy uciekać. Zaczniemy ŻYĆ.
Wybaw nas, Panie. Naucz
nas żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz