Powiew
COOL - tury
Bóg
na szczęście nie jest carem
(Adam Mickiewicz Dziady, reż. Maja Kleczewska, Teatr w Krakowie im. Juliusza Słowackiego, premiera: listopad 2021)
Obejrzałam z młodzieżą TE "Dziady". Tę słynną, obrazoburczą prowokację, z powodu której trzeba było wszcząć postępowanie odwołujące dyrektora teatru.
Przyznam, że bałam się
tego spektaklu. Nie lubię nachalnego mieszania polityki i antykościelnej
propagandy do sztuki, która moim zdaniem powinna przede wszystkim kształtować
wrażliwość i uczyć patrzenia na rzeczywistość sercem, a tego za pomocą topornej
retoryki będącej agitacją czy „anty – czymś tam” po prostu zrobić się nie da. Bałam
się też profanacji tego, co dla mnie najważniejsze: obrazów i symboli
związanych z moją wiarą. Nie dźwignęłabym tego.
Miałam więc
wątpliwości. Radziłam się przyjaciół, którzy na spektaklu byli, w tym Nauczyciela
Roku 2021, wspaniałego polonisty Darka Martynowicza. Uznał, że to nie jest
krzywdzące dla młodzieży. Zabierając ich na taki spektakl, daję im bezcenną
lekcję krytycznego myślenia. Stwarzam warunki do konstruktywnej dyskusji i
samodzielnego wyciągania wniosków. A spektakl zrobiony jest ze smakiem.
Zaufałam mądrym
ludziom, którzy Dziady Kleczewskiej widzieli, i nie żałuję.
Czy zgadzam się z
przesłaniem Mai Kleczewskiej? Nie we wszystkim. Odczułam ogromny smutek, że
reżyserka w taki sposób przedstawia postać Księdza Piotra: łajdaka, który nic
nie ma wspólnego z powołaniem kapłańskim. Że subtelne, liryczne, mistyczne
widzenie Ewy w spektaklu Kleczewskiej ukazuje dramat dziewczynki skrzywdzonej
przez księdza, który nigdy nie powinien był zostać księdzem. Że nie ma mojego
ukochanego fragmentu o tym, że nasz naród jest jak lawa...
Chciałabym zobaczyć inny
obraz Księdza Piotra. Taki właśnie, jaki proponuje autor dramatu. Taki, jaki
sama dobrze znam dzięki temu, że spotkałam w życiu mnóstwo wspaniałych,
oddanych Bogu i ludziom kapłanów. Pełnych pasji głoszenia Słowa, empatii do
wszystkich, którzy potrzebują pomocy, narażających zdrowie i życie najpierw na oddziałach
covidowych, a teraz – pomagając Ukrainie…
Chciałabym też zobaczyć
inny obraz naszego narodu: „twardej i plugawej lawy”, lecz przecież z „wewnętrznym
ogniem” – czyli z ogromnym potencjałem. To, co aktualnie się dzieje w naszym
społeczeństwie: masowa pomoc dla Ukrainy na tak wielu płaszczyznach, od
przyjmowania uchodźców, poprzez zbiórki, zawożenie darów do Ukrainy, często z
narażeniem życia, organizowanie imprez kulturalnych, których dochód w całości poświęcony
jest na potrzeby pokrzywdzonych, dowodzi, że słowa Mickiewicza się nie
zestarzały, nabierają aktualności… Zawsze będzie „towarzystwo stolikowe”, które
dba jedynie o własny komfort, i ci, którzy stoją przy drzwiach i widzą więcej…
Zawsze będą podziały, bo taki chyba jest nasz narodowy charakter, ale też zawsze
zapanuje jedność w przypadku jakiejś wielkiej katastrofy.
Chciałabym zobaczyć inną
wizję obrzędu Dziadów. U Kleczewskiej to jest po prostu manifa narodowców. Pomiędzy
nimi snują się Żydzi, osoba innej orientacji seksualnej, która zresztą zaraz
zostaje skopana, i umalowane dziewczęta z Instagrama. Jest także słynna miss
Polski w kiczowatej sukni z orłem, w której wystąpiła latem 2021 na wyborach
Miss Supranational. Cały czas trzyma w ręku aparat z kijkiem do selfie i wydaje
się, że poza tym nie ma innych zainteresowań…
To nie są Dziady
obrzędowe, na których zbiera się gromada, żeby rozmawiać z umarłymi, tak, jak
to ma miejsce w przepięknej, mistycznej inscenizacji Dziadów. Nocy pierwszej i Dziadów.
Nocy drugiej Teatru Wierszalin.
To jedynie obraz
wszystkiego, co w naszym narodzie najbardziej upokarzające: podziałów,
powierzchowności i zwykłego chamstwa. Taki katalog narodowych grzechów.
Czy mam o to wszystko
pretensje do reżyserki? Nie. Uważam, że twórca spektaklu – ba! każdy twórca! - ma prawo przekazać to, co jest ważne dla
NIEGO. Wydobyć te treści, które jego zdaniem zasługują na szczególną uwagę. Jeśli
środki, jakich używa, są przemyślane, to ja taką sztukę szanuję. Mogę z nią
dyskutować, ale nie mogę jej negować. A tutaj język teatru – a więc reżyseria,
ruch sceniczny, rytmiczność i muzyczność spektaklu, który momentami przypomina
musical (rewelacyjna scena pieśni więziennych i Pieśń Zemsty Konrada!) – jest przemyślany i konsekwentny. Bardzo w tym pomaga znakomita, przejmująca muzyka. I
– uwaga! – nie ma tutaj tandety. Jestem wdzięczna Kleczewskiej za to, że
więźniarki w celi Konrada nie mają emblematów Strajku Kobiet, a scena gwałtu
pokazana jest bez niesmacznej dosłowności, choć porażająco czytelna.
Świat przedstawiony w Dziadach Kleczewskiej nie jest światem
bez Boga i za to też jestem wdzięczna pani reżyser. Przez cały spektakl – zwłaszcza w Wielkiej
Improwizacji - przebija ogromna tęsknota
za Bogiem i szacunek dla sacrum oraz Mickiewiczowskiego tekstu. Jeden z moich
młodych aktorów, Kacper, w drodze powrotnej powiedział z lekkim zawodem: „Ech,
szkoda, że Konrad jednak nie kończy tego zdania. Tęsknię za inscenizacją, w
której wreszcie Konrad wypowie w całości to słynne żeś Ty nie Ojcem świata, ale carem”. A ja nie tęsknię. Ja się cieszę,
bo to oznacza, że Bóg w tych Dziadach
jest obecny, tylko ludzie czasem zachowują się tak, jakby Go nie było. A to
przecież prawda. Bolesna, taka, o której chcielibyśmy zapomnieć – zwłaszcza my,
ludzie Kościoła – ale prawda…
Czy przeszkadza mi, że
Konrad jest kobietą? Zupełnie. To nie jest nowy pomysł. Już w Hamlecie Andrzeja Wajdy w latach 90.
tytułową rolę zagrała brawurowo Teresa Budzisz - Krzyżanowska. Wtedy też mi to
nie przeszkadzało. Dostrzegłam w tym Hamlecie po prostu CZŁOWIEKA. Płeć miała
tu znaczenie drugorzędne.
Tak samo odbieram
zabieg obsadzenia w roli Konrada Dominiki Bednarczyk. Jest w tej postaci
kruchość i wewnętrzna moc. Konrad A.D. 2022 porusza się o kulach, zmaga się z
własnym ciałem, ale ma piękną, silną duszę.
Kiedy wychodzi, żeby
powiedzieć słynne "samotność, cóż po ludziach?" na widownię, przy
częściowo zapalonym świetle, mam dreszcze.
Całym sercem czuję tę
Konradową samotność i myślę o wszystkich moich samotnościach.
Bardzo ciekawym
pomysłem jest dla mnie wykreślenie IV cz. dramatu. Tutaj nie ma Gustawa. Jest od
razu Konrad. Przynajmniej w warstwie werbalnej spektaklu. A niewerbalnej? Jest u
Kleczewskiej bardzo ciekawa postać będąca kimś w rodzaju alter ego Konrada. Jego (jej) udręczona dusza? A może właśnie
Gustaw? Po scenie obrzędu, gdy pojawia się milczące Widmo czyli Konrad o
kulach, na scenę wychodzi także ta druga postać, też o kulach. Wije się, walczy
z ograniczeniami ciała, wreszcie tańczy – jakby chciała samej sobie udowodnić,
że jest wolna. Ten sam Kacper wpadł na pomysł, że to jest właśnie słynne Gustavus obiit – hic natus est Conradus,
lecz w formie pantomimicznej.
Nie sposób nie wspomnieć
tutaj o kreacji Jana Peszka w roli Senatora – urzędasa owładniętego manią bycia
bogiem dla wszystkich, którzy są od niego zależni. Senator Peszka jest demoniczny,
ma w sobie jakiś rys psychopatyczny, w scenie snu, kiedy leży na stole, jakby
był daniem na pożarcie dla diabłów, wije się jak schwytane zwierzę… Schwytane w
co? We własne lęki, koszmary i wyrzuty sumienia. Jakże to aktualnie brzmi w
kontekście obecnej sytuacji, kiedy car XXI wieku wywołał wojnę w Ukrainie… I
ten salon kapiący od złota, i ta lustrzana posadzka, i sceny z Senatorem tuż po
widzeniu Księdza Piotra, gdzie ksiądz, który nie powinien być księdzem, mówi
słowa o mężu, który przejmie władzę nad światem…
I nie można było się
nie wzruszyć, kiedy na początku spektaklu wyszedł Vitalik Havryla, ukraiński student Akademii
Sztuk Teatralnych w Krakowie, i przeczytał po ukraińsku wiersz Do przyjaciół Moskali...
A najbardziej się
cieszę, że młodzież z grupy teatralnej, jaką prowadzę, wyszła z teatru poruszona i chcieli o tym
spektaklu porozmawiać. Jeszcze w drodze do autokaru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz