Mówienie
prozą…
Taniec
na polu minowym – o teatrze w czasie pandemii
Rośnie liczba zakażeń,
nie tylko w Polsce, ale i w Europie. W mediach ponure prognozy o drugiej fali,
o tym, czy nie powinno być kolejnego lockdownu, o tym, że TO może potrwać
jeszcze 10 lat. Covid dotarł do mojej szkoły, na szczęście póki co „zatrzymał
się” w gabinecie dyrektora, więc szkoły nie zamknięto, ale uczniów i
nauczycieli gwałtownie ubyło. Trudno się dziwić.
Ból gardła wywołuje
niepokój a gorączka – panikę. Lepiej nie kaszleć w miejscu publicznym. Czas
upływa jak ponury marsz w rytm słów „reżim - dezynfekcja – maseczka – przyłbica
– dystans – zakażenia – zgony.”
A w tym wszystkim nagle
wyrasta teatr, w dodatku szkolny. Coś, co nie jest przecież artykułem pierwszej
potrzeby. Coś prawie nieprzyzwoitego. Coś, co być może należałoby wstydliwie
posprzątać jak się sprząta rozsypane klocki po dziecięcej zabawie i odłożyć na
„lepsze czasy”.
Problem w tym, że nie
ma czegoś takiego jak „lepsze czasy”. Jest tylko „tu i teraz”. Możemy tworzyć,
nie poddawać się, walczyć o nadzieję jedynie w tym ciasnym, byle jakim,
niechcianym „tu i teraz”.
Premiera musicalu
„Miłość zmartwychwstała” grupy teatralnej Dzikie Koty, którą prowadzę w
kłodzkim liceum, przypadła na taki właśnie niechciany moment: „tu i teraz”
pandemii, niepewności, nerwowego napięcia niemal do ostatniej chwili, czy
spektakl w ogóle się odbędzie, a potem czekania na wstrzymanym oddechu, czy
wszyscy są zdrowi… Wcześniej pół roku przymusowej przerwy bez gwarancji powrotu
do działania.
Ale udało się. Przedstawienie
w kłodzkim Centrum Kultury Chrześcijańskiej przy parafii Podwyższenia Krzyża 19
września 2020 obejrzało ponad 150 widzów. Zdezynfekowanych, w maseczkach i w półtorametrowej odległości.
Są chwile, kiedy jestem
wściekła na Pana Boga i pytam Go – po co? Gdybym wiedziała to wszystko, co wiem
dzisiaj i co mi odbiera siły, to bym się nie zabierała za to gigantyczne
przedsięwzięcie, nad którym morderczo pracowaliśmy pół roku, nawet w ferie
zimowe. Po co ten musical ludziom stłamszonym przez pandemię?
Może właśnie po to. Bo
są stłamszeni. Bo tęsknią za dobrymi wiadomościami. Bo w tej nowej
rzeczywistości pachnącej płynem do dezynfekcji brakuje nadziei.
Bohaterka musicalu, bł.
Julia Rodzińska – moja współsiostra z czasów okupacji – to właśnie patronka nadziei.
Trudno sobie wyobrazić bardziej beznadziejne miejsce niż obóz koncentracyjny.
Więzień tam był pozbawiony wszystkiego, łącznie z włosami, ubraniem i
nazwiskiem. Wbijał tylko zdziczały wzrok w kromkę spleśniałego chleba i w parę
drewniaków, które należały do jakiegoś innego szczęśliwca. Siostra Julia
pokazała, że nawet w takim świecie jest coś więcej niż brudny materac i nicość,
że jest możliwe ocalenie człowieczeństwa, że można kochać drugiego człowieka aż
do ofiary z własnego życia. W dodatku kto jak kto, ale siostra Julia doskonale
wiedziała, czym jest epidemia. Przecież poszła opiekować się zarażonymi
tyfusem, upchniętymi w baraku o posępnej nazwie „umieralnia”. I umarła – ale po
to, żeby żyć wiecznie.
Czy to nie jest zbyt
poważny temat na musical? Dla muzyki, śpiewu i tańca nie ma zbyt poważnych
tematów. Może właśnie taka forma przemawia do odbiorcy najmocniej, bo dotyka
serca, a takiego właśnie dotknięcia serca potrzebujemy w czasach, gdy dotyk
może być śmiercionośnym zagrożeniem. Może potrzebujemy radosnego
podekscytowania przed przedstawieniem. Zamieszania przy przebieraniu kostiumów.
Wspólnej pasji. Poczucia wspólnoty. Nadludzkiego wysiłku, który przynosi piękne
owoce, bo wychodzimy z tego doświadczenia lepsi, bardziej wrażliwi, bliżsi
sobie, tęskniący za Miłością, która ZMARTWYCHWSTAŁA.
Cieszy mnie zrozumienie
rodziców, do których dzwoniłam, żeby zapytać o zgodę na udział ich dzieci w
spektaklach pomimo trudnej sytuacji – oczywiście poza szkołą i po godzinach
lekcyjnych, ponieważ w szkole aktualnie nie można prawie nic. Cieszy mnie
Wiktor, który miał po premierze zrezygnować z dalszych przedstawień, ale
podszedł do mnie i powiedział: „zostaję”. Cieszy mnie Marysia, która zamówiła
moją powieść „Niebo w kolorze popiołu”, również o siostrze Julii, i pochwaliła
się tym faktem na Messengerze. Kiedy wyraziłam swoje zdumienie, odpisała: „Nie
mogłabym nie przeczytać Siostry książki o tematyce spektaklu, jaki wystawiamy”.
Teatr w czasie pandemii
jest jak radosny taniec na polu minowym. Nie wiadomo, co przyniesie kolejny
dzień i z czym się nam przyjdzie zmierzyć. Jak wszystko w tym dziwnym,
pandemicznym „tu i teraz”. Jak spotkanie z bliską osobą, gest czułości, impreza
rodzinna, wyjście do szkoły czy pracy. Jak życie. A przecież trzeba ŻYĆ. Nasza
działalność to w tej chwili walka o każdy spektakl i sam fakt, że się coś
odbyło, jest już sukcesem. Jeśli dochodzą do tego łzy wzruszenia w oczach
widzów i owacje na stojąco, to chce się dalej, więcej i pomimo wszystko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz