Powiew COOL- tury
Wyspiański
nie umiera
(Proszę państwa, Wyspiański umiera, reż.
Agata Duda – Gracz, Teatr im. Juliusza Słowackiego, premiera: 06.01.2024, Duża
Scena)
Już wchodząc do teatru
jesteśmy wciągnięci w Opowieść. Nawet bileterzy i szatniarze ubrani są w stroje z epoki, a po scenie
spacerują aktorzy będący już w swoich rolach: Matki, Cioci Janiny, Józefa Mehoffera
z małżonką, Lucjana Rydla, Księdza Eustachego, Muzy, Wernyhory… Można ich
szturchnąć, zagadać, zrobić sobie z nimi fotkę. Na szpitalnym łóżku – miejscu
tytułowego umierania – przycupnęła Muza. Oszałamiająco śpiewa. Ta nieco
psychodeliczna wokaliza będzie nas, widzów - ale też aktorów - prowadziła
niemal przez cały spektakl. Jeśli w taki sposób śpiewały syreny podczas morskiej
podróży Odysa, to nie dziwię się, że kazał się przywiązać do masztu. Wiedział,
że nie wytrzyma pokusy i utonie w morskich odmętach… Śpiew w genialnym
wykonaniu zjawiskowej Muzy - Mai Kleszcz (równocześnie współautorki muzyki do
spektaklu) niepokoi, intryguje, ale też budzi tęsknotę za… Właśnie, za czym? Ja
zatęskniłam za Krakowem sprzed ponad stu lat, za wspólnymi wypadami z mamą do
teatru i za teatrem w ogóle, za swoją studencką młodością, ale chyba przede
wszystkim: za niebem. A te tęsknoty mogą być różne. Może warto zajrzeć do
własnego serca i zobaczyć, „co się komu w duszy gra” i co ten śpiew z nami
robi…
Przypominają mi się
słynne Dziady Konrada Swinarskiego,
gdzie po foyer Teatru Starego snuli
się wieśniacy gromadzący się na obrzędzie Dziadów… Niestety, urodziłam się zbyt
późno, żeby zobaczyć ten legendarny spektakl na żywo. Musiało mi wystarczyć nagranie,
dostępne aktualnie na VOD TVP w telewizyjnej reżyserii Laco Adamika. Tymczasem Wyspiańskiego… w Teatrze Słowackiego
miałam szczęście doświadczyć w realu, przeżyć, dotknąć. Dosłownie.
O czym jest ten
spektakl? Chyba równie trudno odpowiedzieć na to pytanie, jak na pytanie, które
pada w spektaklu: o czym jest Wyzwolenie,
ale „tak naprawdę”? Jeśli obecni na widowni pasjonaci teatru mają problemy z
jednoznaczną odpowiedzią, to co dopiero „spocone polonistki” w szkole…
Pierwsza, najbardziej
oczywista odpowiedź: o umieraniu. Oto trzydziestoośmioletni Wyspiański umiera w
gorączce i potwornych męczarniach na syfilis. Jest w tym do bólu samotny, bo przecież
w każde umieranie wpisana jest samotność. Nawet, jeśli konającemu towarzyszy
rodzina i przyjaciele.
Druga, równie ważna
kwestia to rozrachunek z przeszłością. Tutaj, niczym w drugim akcie Wesela, pojawia się cała plejada
postaci, które zaludniają scenę: przede wszystkim Matka (znakomita Marta
Waldera). Zaborcza, nadopiekuńcza, sfrustrowana, momentami groteskowa: bywa
zakłamaną krakowską mieszczanką, twardą matką Polką pozbawioną złudzeń („ojciec
wcale nie kończy swojego kolejnego dzieła, tylko znowu chleje…”), małą
dziewczynką bawiącą się z własnym synem w berka i grającą w klasy, a nawet…
kurą siedzącą na skulonym w łóżku Wyspiańskim jakby wysiadywała jajka… Pojawia
się też jej siostra Janina, ćwierkająca co jakiś czas tak słodko, że aż upiornie:
„Stasiu… Stasieeeeńku!”, ksiądz Eustachy, przyjaciele z dzieciństwa i wspólnej
artystycznej drogi: Józef Mehoffer i Lucjan Rydel, wreszcie – teatralni współpracownicy, Helena Modrzejewska i
Wanda Siemaszkowa (w tych rolach charyzmatyczne: Anna Syrbu i Agnieszka Przepiórska),
i Ludwik Solski w wykonaniu Tomasza Wysockiego (scena, gdy Solski „gra” swoją
słynną rolę Starego Wiarusa z Warszawianki
to artystyczna perełka!).
Wyspiański śmieje się,
płacze, zwija z bólu, wścieka, bo dyrekcję teatru objął Solski, a nie on, bo
zawieszono kurtynę Siemiradzkiego, a nie tę według jego projektu, bo Siemaszkowa
wkłada w prapremierową rolę Panny Młodej z Wesela
za mało energii, a powinna być zjawiskiem, jak Modrzejewska…
Czwarty Wieszcz przeżywa
na nowo dawno minione historie, rozmawia z umarłymi, a także
z postaciami z własnych dramatów. I ciągle, jak refren, powtarza pytanie: a
gdzie moje dzieci? Dzieci, Helenka (znowu znakomita Przepiórska!), Staś, Mieciu
i Teoś pojawią się
w odpowiednim, bardzo przemyślanym momencie. Moment ten zostanie na długo w
pamięci
i sercu widza…
Kwestia trzecia: teatr
i sztuka w ogóle. Po co? Na co? Czy to jest komuś potrzebne poza wąskim gronem
koneserów, groteskowych w swoim „odklejeniu” od rzeczywistości? Do
Wyspiańskiego przychodzą twórcy, których on znać nie mógł, niektórzy też już
nieżyjący: Tadeusz Kantor, Jerzy Grzegorzewski, Krystian Lupa czy krytyk
Bartosz Szydłowski. Ich dyskusja o tym, kim dla nich jest Wyspiański i czym
jest pojęcie wolności w Wyzwoleniu przeradza
się w bełkot. To jedna z wielu scen w tym spektaklu, które śmieszą do łez, a zarazem pozostawiają gorzką refleksję…
Kwestia czwarta:
spełnienie. Udane było to życie czy nie? Czy Wyspiański, podobnie jak Hrabia
Henryk z Nie-Boskiej komedii zatracił się w swoim pragnieniu wielkości, i
usłyszy niczym bohater dramatu Krasińskiego: Za to, żeś nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie
i myśli twych, potępion jesteś – potępion na wieki?
A może jednak w
ostatniej sekundzie życia wygrywa miłość?
To tylko kilka luźnych
refleksji pisanych na gorąco. Myślę, że może być ich o wiele więcej. Spektakl
Dudy – Gracz jest wielowymiarowy. Warto orientować się trochę w specyfice
młodopolskiego Krakowa, twórczości Wyspiańskiego i historii polskiego teatru,
żeby go pełniej odczytać, ale nie jest to konieczne. Widz wychodzi poruszony, a
nawet wstrząśnięty. Bo to spektakl o każdym z nas: o naszym rodzeniu się i
umieraniu. Każda krańcowa sytuacja egzystencjalna: choroba nasza czy kogoś z
rodziny, śmierć bliskiej osoby, porażka, ale także większe czy mniejsze
zwycięstwa może być jakimś rodzeniem się i umieraniem.
Koniecznie trzeba Wyspiańskiego zobaczyć! Dla mnie ten
tytuł jest świetnym dopełnieniem Wyzwolenia
w reżyserii Piotra Tomaszuka, które widziałam kilka miesięcy temu w Teatrze
Wierszalin. Konrad Rafała Gąsowskiego jest w tym spektaklu cherlawym,
umierającym Wyspiańskim z zabandażowanymi rękami i w koszuli nocnej, majaczącym
i rozmawiającym z duchami… I też pyta, czym jest wolność.
A co do spektaklu Dudy
– Gracz, to jeszcze dużo mogłabym pisać o świetnym scenariuszu oraz
rewelacyjnej, minimalistycznej
scenografii, w której jednak było to, co najważniejsze (dotknięcie
autentycznego stołka z kuchni Wyspiańskich w Węgrzcach, tym, na którym śpi Staś
na słynnym portrecie Mistrza, było dla mnie ogromnym przeżyciem!) i bajecznych
kostiumach (również autorstwa reżyserki), grotesce (wracając wieczorem z teatru
z moim przyjacielem podśpiewywaliśmy sobie półgłosem hymn „Kraków, Kraków
miastem wolnym od syfilisu!”), nawiązaniach do innych tekstów kultury (cytaty z
dzieł Wyspiańskiego, żywe obrazy: Ołtarz Wita Stwosza czy Lekcja anatomii doktora Tulpa Rembrandta) i kreacji aktorskich:
zwłaszcza Agnieszki Przepiórskiej w przejmującej roli Teodory Wyspiańskiej,
brzydkiej, odrzuconej, uznanej za kocmołucha, wywalonej z roboty przez cnotliwą
ciotkę Janinę za niemoralne prowadzenie się, którą jednak „artysta chciał”.
Kobiety kruchej i twardej zarazem. Takiej, która czuje się bezradna, zagubiona i samotna, a z
drugiej strony – potrafi pokazać tyłek tym, którzy nią gardzą. Takiej, która nie
umie żyć bez Stacha, a równocześnie – uważa go za chuchro, które nic wokół siebie nie potrafi zrobić
i jak jest chory, to nawet „za potrzebą” trzeba z nim iść, bo sam nie ma siły.
Dla mnie więc ten
spektakl to nie jest opowieść o umieraniu. To jest opowieść o miłości, która „wszystko
znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję i wszystko przetrzyma”
(1 Kor 13, 7), o sztuce, która pozostawia w nas ważne pytania, i o człowieczeństwie: tyleż marnym, co wielkim. Wyspiański nie umiera. On nadal żyje w nas, proszę państwa!
Trailer spektaklu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz