Powiew
COOL- tury
Uwielbiałam bawić się
lalkami Barbie. W czasach mojego dzieciństwa były luksusem, ale miałam kilka.
Pamiętam zwłaszcza śniadą brunetkę zwaną nie wiem czemu Francuzką oraz okazałą blondynę,
bardzo podobną do bohaterki filmu, Stereotypowej Barbie. No i był Ken. W takiej
konfiguracji można było już tworzyć ekscytujące historie – zazwyczaj o
porwaniach, złych czarownikach i dobrych księżniczkach oraz trójkątach
miłosnych. „Francuzka” zawsze była „tą drugą”, najczęściej złą i zazdrosną. To
był pierwszy teatr, jaki tworzyłam.
Dlatego bardzo dobrze
rozumiem pierwszą scenę filmu Grety Gerwig, jak dziewczynki bawią się w dom
lalkami podobnymi do bobasów, a wtedy pojawia się Ona – olśniewająca długonoga
piękność w stroju kąpielowym - i zmienia świat. Nie znosiłam zabawy „bobasami” w
dom. Była monotonna i pozbawiona fabuły. Potrzebowałam opowieści, a lalki
Barbie były doskonałym narzędziem do jej tworzenia.
Długo jednak broniłam
się przed „barbiemanią”, jaka mniej więcej od czerwca zapanowała w przestrzeni
wirtualnej. Nie zamierzałam tracić czasu w kinie na jakieś różowe głupoty. W
końcu jednak uległam. I nie żałuję, bo to nie są to ani głupoty, ani tak
całkowicie różowe…
Film Barbie zawiera w
sobie esencję tego, co kocham w kulturze: określoną konwencję, zabawę z tą
konwencją, sarkazm, inteligentne poczucie humoru, wzruszenie i przesłanie. A
przy tym świetnie napisany scenariusz, sprawną reżyserię i doskonałe aktorstwo
– nie tylko pary głównych bohaterów: Margot Robbie w roli tytułowej i Ryana
Goslinga w roli Kena, ale także drugoplanowej Americi Ferrery jako Glorii,
przechodzącej kryzys egzystencjalny pracownicy korporacji, i Ariany Greenblatt
w roli jej nastoletniej córki Sashy oraz wszystkich bohaterów „ w tle”.
Postacie są wyraziste i z charakterem.
O czym jest ten film?
Oczywiście o tytułowej Barbie – ikonie nieosiągalnej kobiecości, a z drugiej
strony: marzeniu każdej dziewczynki o tym, że może być, kim tylko zechce. Bo
przecież są Barbie - piosenkarki, Barbie – prawniczki, Barbie – lekarki, Barbie
– kosmonautki, Barbie – sportsmenki. W świecie Barbie wszystko jest bajecznie
różowe i bajecznie proste: nie trzeba nawet schodzić po schodach. Po prostu się
sfruwa. Pije się niewidzialne mleko, zajada się plastikowe gofry i nigdy nie
jest się głodnym, zmęczonym, chorym, brzydkim, samotnym ani smutnym. Dzieci się
biorą znikąd, a właściwie prawie ich nie ma. Oprócz Barbie są także Keny, ale w
tle i nie wiadomo, do czego służą, bo ani Barbie, ani Keny nie posiadają
przecież narządów płciowych. Co ważniejsze: nie posiadają też serca, więc nie
potrafią kochać. Jedyną postacią w tym lalkowym matriksie, która łączy
Barbieland ze światem ludzi, jest Dziwna Barbie – ktoś w rodzaju wróżki czy
mentorki. Z obskubanymi włosami i twarzą oszpeconą flamastrami przez jakieś
sfrustrowane dziecko, które się nią bawiło w
„niewłaściwy” sposób. A więc ktoś niedoskonały, z defektem, po
przejściach. Poza tym wszystko w tym świecie jest bez defektów. Do znudzenia
idealne.
Do czasu. Trwa babska
impreza lalek Barbie i nagle główna bohaterka rzuca refleksją: „Ciekawe, która
z nas pierwsza zejdzie.”. Szok. Wszystko staje, jak zatrzymany mechanizm.
- … z parkietu – kończy
myśl skonsternowana Barbie.
I to jest punkt
zwrotny, od którego zaczyna się odwieczna archetypiczna opowieść. Ta sama, która
każe biblijnemu Abrahamowi wyjść z ziemi rodzinnej, a Mojżeszowi wrócić do Egiptu
i wypełnić daną od Boga misję, dzieciom z powieści Lewisa przedostać się przez
starą szafę do Narni, hobbitowi Frodo szukać pierścienia, Wiedźminowi walczyć o
sprawiedliwość zamiast wybierać „mniejsze zło”, Harry’emu Potterowi przeniknąć
barierkę na dworcu King’s Cross i w ostatniej chwili zdążyć na pociąg do
Hogwartu. Opowieść o złamaniu zastałego porządku, przekraczaniu granic,
odnajdywaniu własnej tożsamości. Barbie dostrzega, że coś się w jej idealnym
świecie zmieniło: przestała fruwać, tosty się przypalają, niewidzialne mleko
jest przeterminowane, na nienaturalnie gładkich do tej pory udach ma – o
zgrozo! – cellulit i zaczyna myśleć o śmierci. Dochodzi do wniosku, że
Barbieland jest zbudowany na jakimś fałszu i trzeba odkryć, co jest prawdą.
Wyrusza w podróż do świata ludzi…
Piękna to podróż, bo
Barbie odkrywa, że piękno nie musi być wcale gładkie i różowe, i że warto
płakać.
Kolejnym ważnym elementem
filmu jest wątek Kena, który zaczyna szukać odpowiedzi na pytanie, czym jest
męskość. Do tej pory był ozdobą i tłem dla Barbie – odwrotnie niż przez całe
wieki w świecie ludzi. A teraz? Kim ma być teraz, kiedy zobaczył, jak jest poza
granicami Barbielandu, gdzie większość odpowiedzialnych stanowisk piastują ”Keny”,
a kobiety – „Barbie” są po to, żeby się w nich wpatrywać maślanymi oczami i
podawać im kawę? No i wprowadza rewolucję patriarchatu. Scena bitwy Kenów na
plaży i ataku na Barbieland na niewidzialnych koniach to mistrzostwo świata!
Można tu jeszcze pisać
o marketingowych grach i kłamstwach wielkich korporacji (szacun dla firmy
Mattel za autoironię i dystans do siebie!),
trudnej miłości matki i córki, dojrzewaniu i przede wszystkim – byciu sobą,
pojęciu, które się mocno zbanalizowało przez reklamy i popkulturę, a jednak
jest kluczowe, żeby zrozumieć, po co żyjemy.
- To nie ja mam ci dać
szczęście i spełnienie – tłumaczy Barbie Kenowi – Musisz odkryć, kim naprawdę jesteś.
Warto ten film
zobaczyć. Nie dość, że to dobra zabawa dla każdego, bez względu na płeć i wiek,
to jeszcze mocno daje do myślenia! A film zrobiony jest z taką lekkością i
wdziękiem, i z tak dobrą muzyką, że tylko czekam, aż ktoś wpadnie na pomysł,
żeby tę historię przerobić na broadwayowski musical.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz