piątek, 11 sierpnia 2023


 

Powiew COOL - tury

Cisza po eksplozji i sałatka z łososiem

(Oppenheimer, reż. Christopher Nolan, 2023)

Kiedy chodziłam do liceum, przedmioty ścisłe były kompletnie poza sferą moich zainteresowań. Byłam (i nadal jestem) klasyczną podręcznikową humanistką. Miałam wspaniałego nauczyciela od fizyki, który przymykał oko na fakt, że na jego lekcjach czytam pod ławką Wyspiańskiego. Za to zachęcał mnie do przeczytania książki „Fizyka dla poetów”. Niestety, nie zadałam sobie trudu, żeby do niej zajrzeć. Nawet mnie nie interesowało nazwisko autora. Byłam zadufana w sobie i przekonana, że nawet, jeśli wyrośnie ze mnie druga Szymborska, to do rozwoju własnych zainteresowań nie potrzebuję fizyki.

A szkoda.

Po obejrzeniu Oppenheimera stwierdzam, że od fizyki do poezji jest jeden krok. Kiedy tytułowy bohater z błyskiem w oku opowiada o umieraniu gwiazd, brzmi to jak wiersz jakiegoś romantycznego poety. Sam Robert Oppenheimer jest oczywiście outsiderem, wyróżniającym się nawet spośród uczelnianych kolegów, choć bynajmniej nie ideałem: wyjątkowo kiepsko radzi sobie w laboratorium i obrywa od wykładowcy na tyle mocno, że chce go… otruć! Przypominają mi się inne filmy niepasujących do „systemu” geniuszach: Piękny umysł Rona Howarta i Teoria wszystkiego Jamesa Marsha.

Z Oppenheimerem jest jednak trochę inaczej niż z Johnem Nashem czy Stephenem Hawkingiem: mamy do czynienia z geniuszem, którego historia nazwała ojcem bomby atomowej. Druga wojna światowa dobiega końca, Hitler popełnia samobójstwo. Japonia jednak nadal walczy i trudno przewidzieć działania Związku Radzieckiego (bardzo dobrze i klarownie pokazana w filmie geneza wyścigu zbrojeń i zimnej wojny!), więc rząd USA powołuje grupę fizyków pod przewodnictwem Oppenheimera, żeby skonstruowali bombę atomową. Ten, który z pasją opowiadał o umieraniu gwiazd, ma sprawić, że umrze tysiące ludzi.

Jeśli ktoś się spodziewa po tym filmie wartkiej akcji, romansu czy linearnej biografii, to nic z tych rzeczy tu nie znajdzie. Zamiast tego znajdzie dramat głównego bohatera, mistrzowsko pokazany przez oszczędne aktorstwo Cilliana Murphy’ego. Cała opowieść o byciu Prometeuszem, który wykradł bogom ogień, i Ikarem, zrywającym się do śmiercionośnego lotu, rozgrywa się na twarzy bohatera. Twarzy, która żyje, prezentuje całą gamę emocji, twarzy, od której nie potrafiłam oderwać oczu. Scena próbnej eksplozji zwanej, o ironio, akcją Trinity „Trójca Święta”), wbija w fotel, choć nie ma żadnych wybuchów wstrząsających ścianami sali kinowej ani spektakularnych efektów specjalnych. Jest tylko porażająca cisza. A potem, kiedy Oppenheimer spełnia swoje zadanie, wszyscy koledzy z bazy badawczej z żonami i dziećmi witają go jak gwiazdę. Owacje na stojąco, okrzyki, łzy wzruszenia. Oppenheimer patrzy na te twarze oszołomiony. Nagle znowu ta cisza. Białe światło przypominające radioaktywny pył. Zniekształcone promieniowaniem twarze zebranych, które w takiej formie widzi tylko główny bohater. Ta scena mną najbardziej wstrząsnęła. Pokazuje samo sedno tego, co mógł odczuwać wynalazca bomby atomowej po „udanej” operacji…

Warto zwrócić uwagę na postacie kobiece: Jean Tatlock (Florence Pugh) i Kitty Oppenheimer (Emily Blunt). . Choć trochę jednowymiarowe, to dobrze zagrane. Niestety, na drugim planie, jak większość kobiet w tamtych czasach: cichych bohaterek rozwieszanego prania i kuchennych blatów. Oppenheimer skrzywdził swoje kobiety. Czuły się przy nim do bólu samotne. Ale czy inaczej postąpił Albert Einstein, który ze spokojem patrzył, jak jego genialna żona Mileva poświęca dla niego karierę uniwersytecką, i dorobek życia, i usuwa się w cień, żeby Einstein mógł podpisywać ich wspólne prace swoim nazwiskiem i błyszczeć? Obok wielkiej historii mamy w Oppenheimerze małą historie tych cichych bohaterek…

W filmie też ważną rolę odgrywa przejmująca muzyka Ludwiga Göranssona. Jest w niej niepokój i tajemniczość. Jedyne, co mi bardzo przeszkadzało w odbiorze, to długie, trochę nużące sceny przesłuchań Oppenheimera. Zbyt dużo moim zdaniem niepotrzebnych faktów i wątków pojawia się w tych rozmowach i przez to są bardzo męczące.

Siła tego filmu tkwi w przesłaniu. Wyszłam z kina z ważnymi pytaniami, na które nie ma oczywistych odpowiedzi: gdzie są granice badań naukowych? Gdzie kończy się ciekawość poznawcza człowieka, a zaczyna zabawa w Boga? Czy w imię pokoju można stosować śmiercionośna broń, która zabija tysiące niewinnych ludzi? I czy to na pewno jest działanie w imię pokoju, czy w imię politycznych i ekonomicznych interesów? Czy działanie dla dobra ojczyzny zawsze jest bohaterstwem? Dlaczego granica między byciem na piedestale a byciem potraktowanym jak przestępca jest tak płynna? Czy warto przekraczać kolejne granice poznania, żeby dążyć do prawdy, i czy nie zapłacimy za to zbyt wysokiej ceny?

Jakże aktualne te pytania, biorąc pod uwagę sytuację za naszą wschodnią granicą. Zabawa w Prometeusza zawsze kończy się tragicznie.

Jeśli nawet Prometeusz zostanie nagrodzony medalem, oklaskami i sałatką z łososiem, to – jak mówi filmowy Einstein (świetna  rola Toma Conti’ego!): „To nie będzie nagroda dla ciebie. To będzie nagroda dla nich.”

Sałatka z łososiem trochę załagodzi dyskomfort spowodowany świadomością, że w Hiroszimie i Nagasaki zginęło 200 tysięcy cywilów, prawda?

Muszę w końcu przeczytać „Fizykę dla poetów”. Wygooglowałam autora: Rober March.

Link do zwiastuna:

https://www.google.com/search?q=oppenheimer+zwiastun+pl&oq=&gs_lcrp=EgZjaHJvbWUqCQgCECMYJxjqAjIJCAAQIxgnGOoCMgkIARAjGCcY6gIyCQgCECMYJxjqAjIJCAMQIxgnGOoCMgkIBBAjGCcY6gIyCQgFECMYJxjqAjIJCAYQIxgnGOoCMgkIBxAjGCcY6gLSAQ41NjQzMjg0NzhqMGoxNagCCLACAQ&sourceid=chrome&ie=UTF-8#fpstate=ive&vld=cid:3434adcb,vid:W0jR0wYruv4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz