Powiew
COOL - tury
Czołgi
ruskie przejechały po mojej muzyce…
(Agata
Puścikowska, Siostry nadziei, Wydawnictwo
Znak 2022)
„Miałam wrażenie, że czołgi ruskie przejechały
po mojej muzyce” – wspomina wybuch wojny siostra Maria Slepczenko,
redemptorystka ze Lwowa, z wykształcenia muzyk i kompozytor. W Filharmonii Lwowskiej miał się odbyć długo
wyczekiwany koncert jej utworów. Wojna przerwała te plany. Och, jak ja dobrze
rozumiem ten ból i zawód pomimo świadomości, że są ważniejsze sprawy… Kiedy zaczęła się pandemia, musiałam odwołać
spektakle musicalu, nad którym morderczo pracowałam pół roku z moją młodzieżową
grupą teatralną, a także spotkania autorskie z okazji wydania powieści Niebo w kolorze popiołu, wydania, na
które czekałam trzy lata… Powieść zresztą opowiada o mojej współsiostrze, bł.
Julii Rodzińskiej, męczennicy II wojny światowej. Pracując nad tą książką nie
przypuszczałam, że temat wojny stanie się znów tak boleśnie aktualny…
Większość sióstr
zakonnych opisanych w książce Agaty Puścikowskiej Siostry nadziei nie spodziewała się agresji rosyjskiej. Nikt nie
wierzył, że wydarzenia znane z powieści i filmów mogą się znowu dziać na
naszych oczach. A jednak. Przyszedł tragiczny świt 24 lutego 2022 i zmienił
wszystko. Bohaterki książki Puścikowskiej, siostry zakonne z 22 zgromadzeń (w
tym nasze dominikanki z Żółkwi i Czortkowa), zarówno Polki jak Ukrainki, a
także jedna Ormianka, w większości zostały w objętym wojną kraju. Jeśli
niektóre z nich wyjechały, to albo dlatego, że przełożeni im to nakazali, albo
po to, by pomagać ukraińskim uchodźcom za granicą.
Pozycja Wydawnictwa
Znak świetnie się wpisuje w poruszający cykl autorki o „wojennych siostrach”: Wojenne siostry (Wydawnictwo Znak 2019)
i Siostry z Powstania (Wydawnictwo
Znak 2020). „Siostry nadziei” pozostały w tyglu działań wojennych, wiedząc, że
w każdej chwili może spaść im na głowę bomba, mogą zostać zastrzelone albo
nawet zgwałcone przez zwyrodnialców z armii Putina, którzy – poza mundurem –
niczym się nie różnią od swoich rodaków z Armii Czerwonej sprzed kilkudziesięciu
lat. Dowodem są akty bestialstwa, jakie miały miejsce w Mariupolu, Irpieniu,
Buczy, Charkowie, Kramatorsku, Winnicy…
Aż się chce powiedzieć:
niczego nas historia nie uczy. A jednak miłość bliźniego i – nie bójmy się tego
słowa – heroizm są ponadczasowe. Co robią siostry zakonne w ogarniętej wojennym
piekłem Ukrainie? Starają się w prosty sposób pokazać przerażonym ludziom,
którzy często stracili cały dobytek, a nawet najbliższych, że istnieje jeszcze
niebo, a zło nigdy nie ma ostatniego słowa. Zapewniają uchodźcom i
przesiedleńcom dach nad głową, rozdają żywność na granicy, przewożą przez
granicę ludzi i dary, organizują pomoc humanitarną, opiekują się dziećmi w taki
sposób, żeby złagodzić maluchom traumatyczne przeżycia, opatrują rany, pielęgnują
osoby starsze, niepełnosprawne i chore, katechizują, a nawet… grają na
wiolonczeli, komponują muzykę i piszą wspomnienia. Bo przecież trzeba normalnie
żyć, żeby nie zwariować i mieć siłę pomagać innym.
„Pisałam przed wojną,
piszę i teraz naszą klasztorną kronikę.” – mówi siostra Aksana Szczypanska,
terezjanka z Łucka – „Opisuję tam dzień po dniu wszystkie wydarzenia naszej
wspólnoty. Rzeczy odświętne i zwyczajną codzienność. To ważne szczególnie
teraz, bo mamy świadomość, że dzieje się historia, również historia naszego
zgromadzenia. I przyjdzie taka chwila, że będę mogła napisać: wojna, Bogu
dzięki, się skończyła”.
Wszystkie bohaterki
książki jednogłośnie przyznają, że nie ucieka się z tonącego statku i nie zostawia
płonącego domu przyjaciół. Dlatego wkładają całe serce w pomoc dotkniętym wojną
Ukraińcom, często z narażeniem własnego życia. W wielu zgromadzeniach jest
jakaś współsiostra lub grupa sióstr będących męczennicami II wojny światowej.
Siostry wierzą, że opiekuje się nimi z nieba. I że jest z nich dumna.
Siostry
nadziei czytałam w Adwencie. To był dla mnie z różnych
powodów bardzo trudny czas pod względem duchowym. Bohaterki książki
Puścikowskiej pomogły mi przejść tę moją prywatną drogę mroku. Pokazały, że warto.
Że jest dla kogo. Że Miłość zawsze zwycięża.
Moją ukochaną „siostrą
nadziei” – poza oczywiście moimi współsiostrami dominikankami, które także
zostały w Ukrainie lub pomagają poszkodowanym poprzez Fundację Sióstr
Dominikanek – jest redemptorystka, siostra Maria. Może dlatego, że podobnie
jak ja, musiała w klasztorze uczyć się od podstaw gotowania, sprzątania i
prania. A może dlatego, że jest artystką i tworzy nawet w tym wojennym
Armagedonie. To pomaga mi uwierzyć, że sztuka jest potrzebna. Nawet wtedy, gdy
płoną domy i umierają ludzie. A może właśnie wtedy… Jak bardzo mi bliskie są
jej słowa: „Moi bracia giną, a to oznacza, że cząstka mnie samej też ginie.
Jednak poprzez twórczość mogę wyrazić moje wołanie do Boga, moją modlitwę, mój
ból. Mogę wyrazić też miłość, nadzieję i wiarę w zwycięstwo”.
Warto te reportaże
przeczytać. To bardzo ważny głos w dyskusji, czym jest Kościół, czy jeszcze
jest komuś potrzebny i jak się ma postawa jego przedstawicieli do miłości
bliźniego. Jestem dumna, że noszę habit zakonny i chciałabym mieć taką odwagę,
jak Siostry Nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz