piątek, 20 stycznia 2023


 

Powiew COOL - tury

 

Czołgi ruskie przejechały po mojej muzyce…

(Agata Puścikowska, Siostry nadziei, Wydawnictwo Znak 2022)

 „Miałam wrażenie, że czołgi ruskie przejechały po mojej muzyce” – wspomina wybuch wojny siostra Maria Slepczenko, redemptorystka ze Lwowa, z wykształcenia muzyk i kompozytor.  W Filharmonii Lwowskiej miał się odbyć długo wyczekiwany koncert jej utworów. Wojna przerwała te plany. Och, jak ja dobrze rozumiem ten ból i zawód pomimo świadomości, że są ważniejsze sprawy…  Kiedy zaczęła się pandemia, musiałam odwołać spektakle musicalu, nad którym morderczo pracowałam pół roku z moją młodzieżową grupą teatralną, a także spotkania autorskie z okazji wydania powieści Niebo w kolorze popiołu, wydania, na które czekałam trzy lata… Powieść zresztą opowiada o mojej współsiostrze, bł. Julii Rodzińskiej, męczennicy II wojny światowej. Pracując nad tą książką nie przypuszczałam, że temat wojny stanie się znów tak boleśnie aktualny…

Większość sióstr zakonnych opisanych w książce Agaty Puścikowskiej Siostry nadziei nie spodziewała się agresji rosyjskiej. Nikt nie wierzył, że wydarzenia znane z powieści i filmów mogą się znowu dziać na naszych oczach. A jednak. Przyszedł tragiczny świt 24 lutego 2022 i zmienił wszystko. Bohaterki książki Puścikowskiej, siostry zakonne z 22 zgromadzeń (w tym nasze dominikanki z Żółkwi i Czortkowa), zarówno Polki jak Ukrainki, a także jedna Ormianka, w większości zostały w objętym wojną kraju. Jeśli niektóre z nich wyjechały, to albo dlatego, że przełożeni im to nakazali, albo po to, by pomagać ukraińskim uchodźcom za granicą.

Pozycja Wydawnictwa Znak świetnie się wpisuje w poruszający cykl autorki o „wojennych siostrach”: Wojenne siostry (Wydawnictwo Znak 2019) i Siostry z Powstania (Wydawnictwo Znak 2020). „Siostry nadziei” pozostały w tyglu działań wojennych, wiedząc, że w każdej chwili może spaść im na głowę bomba, mogą zostać zastrzelone albo nawet zgwałcone przez zwyrodnialców z armii Putina, którzy – poza mundurem – niczym się nie różnią od swoich rodaków z Armii Czerwonej sprzed kilkudziesięciu lat. Dowodem są akty bestialstwa, jakie miały miejsce w Mariupolu, Irpieniu, Buczy, Charkowie, Kramatorsku, Winnicy…

Aż się chce powiedzieć: niczego nas historia nie uczy. A jednak miłość bliźniego i – nie bójmy się tego słowa – heroizm są ponadczasowe. Co robią siostry zakonne w ogarniętej wojennym piekłem Ukrainie? Starają się w prosty sposób pokazać przerażonym ludziom, którzy często stracili cały dobytek, a nawet najbliższych, że istnieje jeszcze niebo, a zło nigdy nie ma ostatniego słowa. Zapewniają uchodźcom i przesiedleńcom dach nad głową, rozdają żywność na granicy, przewożą przez granicę ludzi i dary, organizują pomoc humanitarną, opiekują się dziećmi w taki sposób, żeby złagodzić maluchom traumatyczne przeżycia, opatrują rany, pielęgnują osoby starsze, niepełnosprawne i chore, katechizują, a nawet… grają na wiolonczeli, komponują muzykę i piszą wspomnienia. Bo przecież trzeba normalnie żyć, żeby nie zwariować i mieć siłę pomagać innym.

„Pisałam przed wojną, piszę i teraz naszą klasztorną kronikę.” – mówi siostra Aksana Szczypanska, terezjanka z Łucka – „Opisuję tam dzień po dniu wszystkie wydarzenia naszej wspólnoty. Rzeczy odświętne i zwyczajną codzienność. To ważne szczególnie teraz, bo mamy świadomość, że dzieje się historia, również historia naszego zgromadzenia. I przyjdzie taka chwila, że będę mogła napisać: wojna, Bogu dzięki, się skończyła”.

Wszystkie bohaterki książki jednogłośnie przyznają, że nie ucieka się z tonącego statku i nie zostawia płonącego domu przyjaciół. Dlatego wkładają całe serce w pomoc dotkniętym wojną Ukraińcom, często z narażeniem własnego życia. W wielu zgromadzeniach jest jakaś współsiostra lub grupa sióstr będących męczennicami II wojny światowej. Siostry wierzą, że opiekuje się nimi z nieba. I że jest z nich dumna.

Siostry nadziei czytałam w Adwencie. To był dla mnie z różnych powodów bardzo trudny czas pod względem duchowym. Bohaterki książki Puścikowskiej pomogły mi przejść tę moją prywatną drogę mroku. Pokazały, że warto. Że jest dla kogo. Że Miłość zawsze zwycięża.

Moją ukochaną „siostrą nadziei” – poza oczywiście moimi współsiostrami dominikankami, które także zostały w Ukrainie lub pomagają poszkodowanym poprzez Fundację Sióstr Dominikanek – jest redemptorystka, siostra Maria. Może dlatego, że podobnie jak ja, musiała w klasztorze uczyć się od podstaw gotowania, sprzątania i prania. A może dlatego, że jest artystką i tworzy nawet w tym wojennym Armagedonie. To pomaga mi uwierzyć, że sztuka jest potrzebna. Nawet wtedy, gdy płoną domy i umierają ludzie. A może właśnie wtedy… Jak bardzo mi bliskie są jej słowa: „Moi bracia giną, a to oznacza, że cząstka mnie samej też ginie. Jednak poprzez twórczość mogę wyrazić moje wołanie do Boga, moją modlitwę, mój ból. Mogę wyrazić też miłość, nadzieję i wiarę w zwycięstwo”.

Warto te reportaże przeczytać. To bardzo ważny głos w dyskusji, czym jest Kościół, czy jeszcze jest komuś potrzebny i jak się ma postawa jego przedstawicieli do miłości bliźniego. Jestem dumna, że noszę habit zakonny i chciałabym mieć taką odwagę, jak Siostry Nadziei.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz