Powiew
COOL- tury
Chłopięca
zabawa z przebłyskiem geniuszu
(Adam
Mickiewicz, Ballady i romanse,
Teatr Wierszalin, reż. Piotr Tomaszuk, premiera: 22.07. 2022; Teatr TVP: 06.12.
2022).
Miałam wtedy może
jedenaście, może dwanaście lat. W naszym domu na półce stały dzieła wybrane
Mickiewicza. Dla nastolatków, z którymi aktualnie pracuję, nie miałyby żadnej
wartości, niczego, co by mogło przyciągnąć ich uwagę: pożółkłe kartki
zadrukowane drobnymi literami i płócienne, twarde okładki poszczególnych tomów.
Nieokreślonego koloru. Pachnące nudą i starością. W środku nie było żadnych
obrazków. Mnie jednak przyciągały. Zaintrygował mnie zwłaszcza jeden tom: Ballady i romanse. Pochłonęłam je w
ciągu jednej nocy. Okno było uchylone, pachniało bzem, bo to była połowa maja,
ciszę raz po raz przerywały głosy najpierw nocnych, a potem porannych ptaków. Mieszkałam
co prawda w centrum Krakowa, ale w dzielnicy, gdzie jest dużo drzew, położonej z dala od ruchliwych ulic. Oczami wyobraźni
zaczęłam ich wszystkich widzieć: Karusię rozpaczającą po stracie ukochanego,
panią, która zabiła pana, Krysię porzuconą przez cynicznego kochanka, która
skoczyła w odmęty jeziora i powraca co noc, by nakarmić swoje dziecko,
Świteziankę, która topi niewiernego Strzelca…
Potem VI Liceum
Ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza w Krakowie i spektakle na Święto Patrona
Szkoły, które reżyserowała moja mama. W jednym mówiłam Widzenie Ewy z III cz. Dziadów (tekst pamiętam do dziś!), w
drugim – byłam Marylą Wereszczakówną i naprawdę całowałam się na deskach Teatru
Słowackiego z kolegą, który grał Mickiewicza. Cała szkoła nam kibicowała. Jak na
meczu!
A potem studia
polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim i zajęcia z moim mentorem:
profesorem Bogusławem Dopartem. Zakochanym w Mickiewiczu.
Wreszcie – Ballada o mistrzu. Musical inspirowany
życiem i twórczością Mickiewicza, który dwukrotnie zrobiłam z moja młodzieżą w
Kłodzku.
Jestem pewna, że to nie
ja wybrałam Mickiewicza, lecz Mickiewicz wybrał mnie. I ciągle zachodzi mi
drogę. Nie pozwala o sobie zapomnieć. Domaga się zachwytu.
Z niecierpliwością czekałam
więc na Ballady i romanse Teatru Wierszalin.
Spektakl mogłam obejrzeć jedynie w Teatrze Telewizji, ale jak w przypadku
każdej premiery teatru z Supraśla: przedstawienie wchłania widza. Wciąga w
obrzęd. Sprawia, że widz nie jest jedynie biernym oglądaczem, lecz uczestnikiem
Opowieści. Niezależnie od tego, czy siedzi na widowni Wierszalina, pachnącej
drewnem i tym nieokreślonym zapachem teatru, czy przed szklanym ekranem.
Ballady
i romanse Piotra Tomaszuka zburzyły moje wyobrażenia o tych
tekstach: obrazy pastelowych łąk, zwiewnych rusałek w wiankach na rozpuszczonych
włosach, i ścigających je przaśnych młodzieńców… Tak właśnie jest w naszym
musicalu Ballada o mistrzu. A u
Tomaszuka - ascetyczne, ciemne kostiumy (jak w większości jego spektakli). Zunifikowane:
bo to mundurki gimnazjalne czy studenckie. Takie, które kojarzą się ze szkolną
beztroską młodego Mickiewicza i jego przyjaciół, „krajem lat dziecinnych”,
który musiał na zawsze zostawić. Wszyscy bohaterowie są wciśnięci w ramy. A właściwie
w jedną dużą ramę – centralny element bardzo prostej scenografii. Rama przypomina
starą fotografię. Może zdjęcie klasowe? A zachowanie „uczniów” – dorosłych ludzi
– jest zapożyczone trochę z Ferdydurke,
trochę z Umarłej klasy Tadeusza
Kantora. Trochę też przypomina mi film Marka Koterskiego Siedem uczuć, w którym czterdziestolatkowie wracają do
peerelowskiej podstawówki ze swojego dzieciństwa, żeby przeżyć na nowo i przepracować
zapomniane traumy… Rytmiczny stukot, dźwięk odkręcanej drewnianej korbki „uruchamia”
pierwszego bohatera, wydaje się, że głównego: młodego Mickiewicza (w tej roli interesujący
i brawurowy pod względem wokalnym Mateusz Stasiulewicz). I wtedy zaczynają grać
i śpiewać Ballady… Po chwili się okazuje, że tu nie ma głównych bohaterów lub
raczej: wszyscy nimi są. Każda ballada to odrębna historia kolejnej postaci ze „zdjęcia
klasowego”, ożywiana hipnotyzującą, wykonywaną na żywo muzyką Adriana Jakucia - Łukaszewicza i samego reżysera - Piotra Tomaszuka, w
której - dzięki lirze korbowej, skrzypcom i akordeonowi - pobrzmiewają tony
ludowych i cerkiewnych pieśni z Kresów Wschodnich, ale także żydowskie nuty z
wiejskiej karczmy (w pewnym momencie słyszałam nawet inteligentnie przetworzone
If I were a rich man z musicalu Skrzypek na dachu!).
Zaczyna się nietypowo. Bynajmniej
nie „sielsko anielsko”. W staccatowym śpiewie całego zespołu padają gorzkie
słowa z mniej „sztandarowej” ballady Mickiewicza Tukaj:
O
potęgo! O człowieku!
Wielkie
zamki, wielkie imię,
Wielkie
nic!
Ballady
i romanse zostały napisane przez bardzo młodego Mickiewicza,
który miał przed sobą jeszcze długą drogę do bycia narodowym wieszczem, ale na
pewno ten tomik zrewolucjonizował polską historię literatury. Rozpoczął epokę
romantyzmu. I taki jest ten Mickiewicz w supraskim spektaklu: wrażliwy
chłopczyk z kwiatkiem w butonierce. I cała atmosfera spektaklu to taka trochę
chłopięca zabawa z przebłyskiem geniuszu. Ale podszyta goryczą, tym „wielkim
nic”, które odbiera marzenia, niszczy to, co kochamy, i pozostawia tęsknotę. Czasem
jest bardzo poważnie: dziewczyna rozpacza za utraconą miłością, głucha i ślepa
na „mędrca szkiełko i oko”, a pani po zabiciu pana wpada w obłęd tak efektowny,
że nie powstydziłaby się go szekspirowska lady Makbet. Czasem jest mniej poważnie,
nawet, gdy mowa o zatopionym mieście czy dziewczynie, która skoczyła z rozpaczy
do jeziora. Ballady i romanse w
teatrze Wierszalin to zabawa formą, konwencją i tekstem Mickiewicza, który
prawie w całości jest śpiewany, bo przecież te frazy są napisane tak, jakby
były muzyką.
Spektakl supraskiego zespołu
jak zwykle wbija w fotel. Każda opowieść ze „zdjęcia klasowego” jest
fascynującym popisem aktorskiego i wokalnego kunsztu, ale chciałabym tutaj wyróżnić
trójkę wspaniałych aktorów: Katarzynę Wolak – Gąsowską. Monikę Kwiatkowską i
Rafała Gąsowskiego. Jeśli chodzi o tego trzeciego, to ten aktor jest już od
wielu lat twarzą Wierszalina. Kiedy słyszę to nazwisko, od razu mam przed
oczami charyzmatyczne role Gustawa i Konrada w Dziadach. Nocy pierwszej i Dziadach.
Nocy drugiej oraz Hrabiego Henryka w Nie-Boskiej
komedii. Tutaj Gąsowski dał się poznać z zupełnie innej, komicznej strony:
jako nieporadny młodzieniec w Świteziance,
wystraszony kupiec z brawurowo odśpiewanego Powrotu
taty i pijany w sztok Twardowski. Ubawiłam się jak nigdy! Ale jednak, moim
zdaniem, najnowsza premiera Teatru
Wierszalin należy przede wszystkim do dwóch kobiet: Katarzyny Wolak - Gąsowskiej
jako cudownej Karusi z Romantyczności
i wzruszającej Przyjaciółki z Kurhanka
Maryli i Moniki Kwiatkowskiej, Pani z ballady Lilije. Obie mnie zaczarowały. Zagrały tak poruszająco, że miałam
ochotę je przytulić i płakać razem z nimi. Katarzyna Wolak – Gąsowska jako
Karusia widząca zmarłego ukochanego jest subtelna, a zarazem do bólu wyrazista
w swojej pewności, że widzi coś, czego NIGDY nie zobaczy gruboskórny mędrzec. Kiedy
śpiewa partię Przyjaciółki, która straciła powiernicę, to ja od razu myślę o
swoich przyjaźniach… I ten odważny, głęboki, trochę drapieżny wokal zdolny rozwalić
mury Jerycha… Katarzyna Wolak – Gąsowska powinna koniecznie spróbować sił w
musicalu. Ten głos trzeba rozwijać. Niech go usłyszy cała Polska! Wreszcie –
Monika Kwiatkowska jako Pani. To jest prawdziwy popis: od lęku, poprzez
obsesję, amok, histeryczną radość z zatarcia zbrodni, aż po utratę zmysłów. A wszystko
wyśpiewane i przerywane recytacją, bardzo dobrze wkomponowaną w piosenkę i
emocjonalnie uzasadnioną. Te „lilije” naprawdę wyrosły wysoko!
Podsumowując: nie
zawiodłam się. Ballady i romanse
Teatru Wierszalin to piękne podsumowanie kończącego się Roku Polskiego Romantyzmu.
Bez zadęcia, za to z nutką tajemnicy i humoru: czyli z przebłyskiem Mickiewiczowskiego geniuszu. Gorąco polecam
na żywo w Supraślu lub na VOD TVP.
A ten tomik Mickiewicza z Balladami i romansami stoi teraz u mnie na półce w klasztorze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz