czwartek, 8 grudnia 2022


 

Powiew COOL- tury

 

Chłopięca zabawa z przebłyskiem geniuszu

(Adam Mickiewicz, Ballady i romanse, Teatr Wierszalin, reż. Piotr Tomaszuk, premiera: 22.07. 2022; Teatr TVP: 06.12. 2022).

Miałam wtedy może jedenaście, może dwanaście lat. W naszym domu na półce stały dzieła wybrane Mickiewicza. Dla nastolatków, z którymi aktualnie pracuję, nie miałyby żadnej wartości, niczego, co by mogło przyciągnąć ich uwagę: pożółkłe kartki zadrukowane drobnymi literami i płócienne, twarde okładki poszczególnych tomów. Nieokreślonego koloru. Pachnące nudą i starością. W środku nie było żadnych obrazków. Mnie jednak przyciągały. Zaintrygował mnie zwłaszcza jeden tom: Ballady i romanse. Pochłonęłam je w ciągu jednej nocy. Okno było uchylone, pachniało bzem, bo to była połowa maja, ciszę raz po raz przerywały głosy najpierw nocnych, a potem porannych ptaków. Mieszkałam co prawda w centrum Krakowa, ale w dzielnicy, gdzie jest dużo drzew,  położonej z dala od ruchliwych ulic. Oczami wyobraźni zaczęłam ich wszystkich widzieć: Karusię rozpaczającą po stracie ukochanego, panią, która zabiła pana, Krysię porzuconą przez cynicznego kochanka, która skoczyła w odmęty jeziora i powraca co noc, by nakarmić swoje dziecko, Świteziankę, która topi niewiernego Strzelca…

Potem VI Liceum Ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza w Krakowie i spektakle na Święto Patrona Szkoły, które reżyserowała moja mama. W jednym mówiłam Widzenie Ewy z III cz. Dziadów (tekst pamiętam do dziś!), w drugim – byłam Marylą Wereszczakówną i naprawdę całowałam się na deskach Teatru Słowackiego z kolegą, który grał Mickiewicza. Cała szkoła nam kibicowała. Jak na meczu!

A potem studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim i zajęcia z moim mentorem: profesorem Bogusławem Dopartem. Zakochanym w Mickiewiczu.

Wreszcie – Ballada o mistrzu. Musical inspirowany życiem i twórczością Mickiewicza, który dwukrotnie zrobiłam z moja młodzieżą w Kłodzku.

Jestem pewna, że to nie ja wybrałam Mickiewicza, lecz Mickiewicz wybrał mnie. I ciągle zachodzi mi drogę. Nie pozwala o sobie zapomnieć. Domaga się zachwytu.

Z niecierpliwością czekałam więc na Ballady i romanse Teatru Wierszalin. Spektakl mogłam obejrzeć jedynie w Teatrze Telewizji, ale jak w przypadku każdej premiery teatru z Supraśla: przedstawienie wchłania widza. Wciąga w obrzęd. Sprawia, że widz nie jest jedynie biernym oglądaczem, lecz uczestnikiem Opowieści. Niezależnie od tego, czy siedzi na widowni Wierszalina, pachnącej drewnem i tym nieokreślonym zapachem teatru, czy przed szklanym ekranem.

Ballady i romanse Piotra Tomaszuka zburzyły moje wyobrażenia o tych tekstach: obrazy pastelowych łąk, zwiewnych rusałek w wiankach na rozpuszczonych włosach, i ścigających je przaśnych młodzieńców… Tak właśnie jest w naszym musicalu Ballada o mistrzu. A u Tomaszuka - ascetyczne, ciemne kostiumy (jak w większości jego spektakli). Zunifikowane: bo to mundurki gimnazjalne czy studenckie. Takie, które kojarzą się ze szkolną beztroską młodego Mickiewicza i jego przyjaciół, „krajem lat dziecinnych”, który musiał na zawsze zostawić. Wszyscy bohaterowie są wciśnięci w ramy. A właściwie w jedną dużą ramę – centralny element bardzo prostej scenografii. Rama przypomina starą fotografię. Może zdjęcie klasowe? A zachowanie „uczniów” – dorosłych ludzi – jest zapożyczone trochę z Ferdydurke, trochę z Umarłej klasy Tadeusza Kantora. Trochę też przypomina mi film Marka Koterskiego Siedem uczuć, w którym czterdziestolatkowie wracają do peerelowskiej podstawówki ze swojego dzieciństwa, żeby przeżyć na nowo i przepracować zapomniane traumy… Rytmiczny stukot, dźwięk odkręcanej drewnianej korbki „uruchamia” pierwszego bohatera, wydaje się, że głównego: młodego Mickiewicza (w tej roli interesujący i brawurowy pod względem wokalnym Mateusz Stasiulewicz). I wtedy zaczynają grać i śpiewać Ballady… Po chwili się okazuje, że tu nie ma głównych bohaterów lub raczej: wszyscy nimi są. Każda ballada to odrębna historia kolejnej postaci ze „zdjęcia klasowego”, ożywiana hipnotyzującą, wykonywaną na żywo muzyką Adriana Jakucia - Łukaszewicza i samego reżysera - Piotra Tomaszuka, w której - dzięki lirze korbowej, skrzypcom i akordeonowi - pobrzmiewają tony ludowych i cerkiewnych pieśni z Kresów Wschodnich, ale także żydowskie nuty z wiejskiej karczmy (w pewnym momencie słyszałam nawet inteligentnie przetworzone If I were a rich man z musicalu Skrzypek na dachu!).

Zaczyna się nietypowo. Bynajmniej nie „sielsko anielsko”. W staccatowym śpiewie całego zespołu padają gorzkie słowa z mniej „sztandarowej” ballady Mickiewicza Tukaj:

O potęgo! O człowieku!

Wielkie zamki, wielkie imię,

Wielkie nic!

Ballady i romanse zostały napisane przez bardzo młodego Mickiewicza, który miał przed sobą jeszcze długą drogę do bycia narodowym wieszczem, ale na pewno ten tomik zrewolucjonizował polską historię literatury. Rozpoczął epokę romantyzmu. I taki jest ten Mickiewicz w supraskim spektaklu: wrażliwy chłopczyk z kwiatkiem w butonierce. I cała atmosfera spektaklu to taka trochę chłopięca zabawa z przebłyskiem geniuszu. Ale podszyta goryczą, tym „wielkim nic”, które odbiera marzenia, niszczy to, co kochamy, i pozostawia tęsknotę. Czasem jest bardzo poważnie: dziewczyna rozpacza za utraconą miłością, głucha i ślepa na „mędrca szkiełko i oko”, a pani po zabiciu pana wpada w obłęd tak efektowny, że nie powstydziłaby się go szekspirowska lady Makbet. Czasem jest mniej poważnie, nawet, gdy mowa o zatopionym mieście czy dziewczynie, która skoczyła z rozpaczy do jeziora. Ballady i romanse w teatrze Wierszalin to zabawa formą, konwencją i tekstem Mickiewicza, który prawie w całości jest śpiewany, bo przecież te frazy są napisane tak, jakby były muzyką.

Spektakl supraskiego zespołu jak zwykle wbija w fotel. Każda opowieść ze „zdjęcia klasowego” jest fascynującym popisem aktorskiego i wokalnego kunsztu, ale chciałabym tutaj wyróżnić trójkę wspaniałych aktorów: Katarzynę Wolak – Gąsowską. Monikę Kwiatkowską i Rafała Gąsowskiego. Jeśli chodzi o tego trzeciego, to ten aktor jest już od wielu lat twarzą Wierszalina. Kiedy słyszę to nazwisko, od razu mam przed oczami charyzmatyczne role Gustawa i Konrada w Dziadach. Nocy pierwszej i Dziadach. Nocy drugiej oraz Hrabiego Henryka w Nie-Boskiej komedii. Tutaj Gąsowski dał się poznać z zupełnie innej, komicznej strony: jako nieporadny młodzieniec w Świteziance, wystraszony kupiec z brawurowo odśpiewanego Powrotu taty i pijany w sztok Twardowski. Ubawiłam się jak nigdy! Ale jednak, moim zdaniem,  najnowsza premiera Teatru Wierszalin należy przede wszystkim do dwóch kobiet: Katarzyny Wolak - Gąsowskiej jako cudownej Karusi z Romantyczności i wzruszającej Przyjaciółki z Kurhanka Maryli i Moniki Kwiatkowskiej, Pani z ballady Lilije. Obie mnie zaczarowały. Zagrały tak poruszająco, że miałam ochotę je przytulić i płakać razem z nimi. Katarzyna Wolak – Gąsowska jako Karusia widząca zmarłego ukochanego jest subtelna, a zarazem do bólu wyrazista w swojej pewności, że widzi coś, czego NIGDY nie zobaczy gruboskórny mędrzec. Kiedy śpiewa partię Przyjaciółki, która straciła powiernicę, to ja od razu myślę o swoich przyjaźniach… I ten odważny, głęboki, trochę drapieżny wokal zdolny rozwalić mury Jerycha… Katarzyna Wolak – Gąsowska powinna koniecznie spróbować sił w musicalu. Ten głos trzeba rozwijać. Niech go usłyszy cała Polska! Wreszcie – Monika Kwiatkowska jako Pani. To jest prawdziwy popis: od lęku, poprzez obsesję, amok, histeryczną radość z zatarcia zbrodni, aż po utratę zmysłów. A wszystko wyśpiewane i przerywane recytacją, bardzo dobrze wkomponowaną w piosenkę i emocjonalnie uzasadnioną. Te „lilije” naprawdę wyrosły wysoko!

Podsumowując: nie zawiodłam się. Ballady i romanse Teatru Wierszalin to piękne podsumowanie kończącego się Roku Polskiego Romantyzmu. Bez zadęcia, za to z nutką tajemnicy i humoru: czyli z przebłyskiem  Mickiewiczowskiego geniuszu. Gorąco polecam na żywo w Supraślu lub na VOD TVP.

A ten tomik Mickiewicza z Balladami i romansami stoi teraz u mnie na półce w klasztorze. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz