wtorek, 8 listopada 2022


 

Powiew COOL – tury

 

Opowieść o niekochaniu (Blondynka, reż. Andrew Dominik, Netflix 2022).

 

„Blondynka” to tytuł, który oddaje sens filmu o pięknej kobiecie, która nie wie, kim jest, bo nikt jej tego nie nauczył. Dla chorej psychicznie, zranionej matki będzie ciężarem, którego trzeba się pozbyć. Dla pierwszego męża, baseballisty Joego DiMaggio własnością, dla dwóch kochanków, z którymi tworzy trójkąt, a potem dla prezydenta Kennedy’ego – erotyczną zabawką, dla drugiego męża, Arthura Millera – pierwszą niespełnioną miłością o imieniu Magda. Blondynka to etykietka. Blondynką można pomiatać. Można się nią bawić. Można ją zgwałcić na biurku w swoim gabinecie albo w hotelowym pokoju, nie przerywając nawet służbowej rozmowy przez telefon. Blondynka na pewno nie wie, kim był Czechow, i jedynym jej atutem jest „tyłeczek”. Blondynka nie ma prawdziwego imienia, w najlepszym wypadku tylko pseudonim. Blondynki nikt nie traktuje serio. A wieczorami, kiedy już może zamknąć drzwi przed tłumem dziennikarzy, paparazzich i wygłodniałych fanów, Blondynka płacze, zażywa tabletki uspokajające i popija je alkoholem. Aż wreszcie uspokoi się na zawsze i znajdą ją w łóżku martwą…

Film Andrew Dominika nie jest klasyczną, linearną biografią Marilyn Monroe. To raczej opowieść o niekochaniu, która dzieje się w głowie głównej bohaterki i dlatego jest tak mocna. Mimo że nie znam zbyt dobrze życiorysu hollywoodzkiej aktorki, narracja filmu jest dla mnie bardzo przejrzysta i czytelna. Początek to krótka retrospekcja z dzieciństwa bohaterki. Mamy rok 1933 i małą, wystraszoną dziewczynkę, którą niezrównoważona psychicznie matka obwozi po płonącym Los Angeles (bo „chce zobaczyć piekło z bliska”), a potem wrzuca dziecko do wanny z gorącą wodą i ląduje w zakładzie dla psychicznie chorych.  Mała trafia do sierocińca. Następna scena to już początki kariery filmowej młodziutkiej, niespełna osiemnastoletniej Normy Jeane Mortenson, późniejszej ikony popkulturowego seksu: Marilyn Monroe. Dramatyczne, bo zostaje w cyniczny sposób wykorzystana. To, co mną najbardziej wstrząsnęło to portret ojca. Przystojniaka w kapeluszu, z dobrze przystrzyżonymi wąsikami, o gangsterskim spojrzeniu, przypominającego trochę Clarka Gable. Portret wisiał na ścianie w sypialni. Mała Norma Jean całe życie będzie za nim tęsknić i nigdy go nie pozna. Ten głód ojca będzie tak wielki, że każdego kolejnego partnera będzie nazywać tatusiem…

Film nie wyjaśnia, kim właściwie był jej ojciec i dlaczego nie mógł się z nią spotkać, tak jak nie wyjaśnia i nie porządkuje wielu innych szczegółów jej biografii. Wiemy tylko, że ojciec to Wielki Nieobecny. I właśnie ta nieobecność wypali w sercu bohaterki nieuleczalną ranę, którą będzie próbowała zaleczyć kolejnymi związkami i karierą aktorską. Ten wątek jest mi szczególnie bliski, ponieważ sama mam bardzo podobne doświadczenia, choć w porównaniu z Marilyn Monroe jestem szczęściarą. Mam kochającą mamę. Wiem jednak, czym jest tęsknota za Wielkim Nieobecnym. Tatę co prawda spotkałam kilka razy w życiu, ale do jego śmierci byliśmy dla siebie właściwie obcymi ludźmi. Niedawno w Dniu Ojca wrzuciłam na Facebooka post o zmarłym tacie. Pewien młody człowiek, ateista, napisał, że go to bardzo poruszyło, ale dodał, że brakuje mu w tym wpisie wzmianki o tym najważniejszym Ojcu, tym w niebie. Zawstydził mnie tą uwagą. Miłość tego Ojca nigdy nie zawodzi. On jest zawsze obecny i bliski. „Niespokojne jest serce człowieka dopóki nie spocznie w Bogu” – powiedział święty Augustyn. Blondynka jest właśnie obrazem takiego niespokojnego, zranionego serca małej dziewczynki, która nie wie, czym wypełnić pustkę powstałą po odrzuceniu przez mężczyznę, dla którego powinna być całym światem, ale zna go jedynie z portretu.

Film jest także rejestracją tego, co się dzieje w duszy artysty. Duszy delikatnej, nadwrażliwej, bezbronnej, niedopasowanej do norm społecznych. Sposób filmowania poszczególnych scen (jakby to były kadry robione telefonem komórkowym czyli coś subiektywnego, widzianego z jednej perspektywy), kolorystyka raz wielobarwna, raz czarno – biała jak w starym kinie, nietuzinkowy, oniryczny sposób opowiadania, kiedy widzimy bohaterkę uciekającą z fotela ginekologicznego podczas zabiegu aborcji i wbiegającą do płonącego lasu - wspomnienia z dzieciństwa, paparazzich strzelających z aparatów fotograficznych jak z karabinów i groteskowo wykrzywione twarze fanów przypominające zwierzęta gotowe pożreć ofiarę, przypomina koszmarny sen. Blondynka jest opowieścią o niekochaniu, którą doskonale streszczają wypowiedziane przez bohaterkę słowa: „Straszne są te sceny z prawdziwymi ludźmi. Ciągną się jak podróż autobusem, bez końca. Jak mam zrozumieć, o czym mówią, skoro pewnie mówią o niczym? Tu nie ma scenariusza ani sensu. Wszystko dzieje się samo, jak pogoda.”

Jest w tym gorzka prawda. Bo sens można znaleźć tylko tam, gdzie jest miłość. Marilyn Monroe rozpaczliwie szukała tej miłości przez całe życie. Bezskutecznie.

Blondynkę bardzo polecam, nie tylko ze względu na znakomitą rolę Any de Armas, oś całego filmu. Przede wszystkim po to, żeby się przejrzeć w lustrze, w którym przegląda się Blondynka, i zobaczyć w nim siebie i własny niezaspokojony głód. A potem zobaczyć coś jeszcze: że za naszymi plecami stoi Ojciec, który chce nas wziąć w swoje ramiona i nadać sens wszystkiemu, co robimy.



Link do zwiastuna:

https://www.filmweb.pl/video/Zwiastun/Blondynka+Zwiastun+nr+1+polski-62074

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz