wtorek, 18 sierpnia 2020

 

Powiew COOL - tury

Historia ma swój zapach

(Maria Paszyńska, Wiatr ze Wschodu. Czas białych nocy, Książnica 2020)

„Po pogrzebie wszyscy rozpłynęli się jak poranna mgła. Nie wiadomo, kiedy zniknęli bez śladu. Echo poniosło w świat pogłos elegijnych pieśni, chrzęst kamyków pod stopami idących w karawanie żałobników, szemranie ziemi spadającej na prostą, nielakierowaną trumnę, pomruki zniecierpliwionych grabarzy” – kiedy  tak wygląda początek powieści, to już wiem, że to mój świat. Że chcę być jego częścią. Zaprzyjaźnić się z bohaterami.  Odkryć, co jest ich tajemnicą. Oto mam w ręku Wiatr ze wschodu, czas białych nocy, kolejną powieść Marii Paszyńskiej – tym razem nie o II wojnie światowej jak tetralogia Owoc granatu, Salon piękności czy Dwa światła – ale o rzeczywistości dużo wcześniejszej. Fabuła obejmuje lata 1906 – 1920. Kazimierz Stawicki to młody Polak, syn dobrze sytuowanego kupca, który rozpoczyna studia w Petersburgu. Anastazja Nikołajewna Szewczenko jest Ukrainką wychowaną w bogatej rosyjskiej rodzinie. Ucieka z domu do Petersburga. Tam właśnie, u progu rewolucji październikowej,  krzyżują się losy dwojga młodych…

Mogłoby się wydawać, że to jedno z wielu romansideł, od jakich uginają się księgarskie półki. Szybko jednak okazuje się, że coś o wiele więcej. Po pierwsze: tło historyczne. Polska pod zaborem rosyjskim i charakterystyczne napięcie między Polakami a Rosjanami. A potem rewolucja ukazana z perspektywy młodych ludzi, którzy wiążą z nią swoje marzenia, chcą po prostu kochać albo wybierają cyniczną beztroskę. Za tymi wyborami kryją się ich poplątane doświadczenia życiowe i rany, jakie wynieśli z dzieciństwa. Wielkie wydarzenia historyczne są tutaj przedstawione za pomocą obrazów: strzału na ulicy, który rozpoczął zamieszki, a po nim zapadła na chwilę taka cisza, jakby zatrzymał się świat. Wiatr turlający stare gazety po bruku rewolucyjnego Piotrogradu. Ekskrementy płynące ulicami miasta. Zdewastowane pałace i rezydencje. Historia opowiadana przez Paszyńską – nie tylko w tej powieści – ma swoje barwy, kształty i dźwięki, a nawet zapachy. Jak konkretne ludzkie losy.

Po drugie: wyraziste, ciekawe postacie. Przede wszystkim trzy pierwszoplanowe: Kazimierz, Anastazja i przyrodni brat dziewczyny Borys. Ich życiowe wybory i zachowania są umotywowane traumatycznymi wspomnieniami z dzieciństwa. Ten fakt nadaje tym bohaterom rys niejednoznaczności. Cała trójka rozpaczliwie tęskni za miłością. Taki głód nie może prowadzić do  spokojnego i spełnionego życia. Dochodzi więc do dramatu…

Nie mogę jednak nie wspomnieć o jeszcze jednej bohaterce, której obecność w powieści mnie pozytywnie zaskoczyła: matce Bolesławie Lament, założycielce Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny. Czternastoletnia Anastazja, szukając schronienia w Petersburgu, trafia do prowadzonego przez jej siostry sierocińca. Zakonnica przedstawiona jest jako kobieta niezwykle ciepła, otwarta, kreatywna i głęboko ludzka:

„ – Słyszałam, że opowiadasz dzieciom bajki… - odezwała się wreszcie.

- To nic takiego, przysięgam! – zaczęła tłumaczyć Anastazja, której nagle zdało się, że wyczuwa w tonie siostry nuty zdenerwowania. – To tylko bajki. Mitologie. Stare podania ukraińskie, które kiedyś, dawno temu opowiadała mi matka. Wiem, że nie są chrześcijańskie, ale… - Urwała nagle.

- Ale? – podchwyciła siostra Bolesława.

- Ale są takie przejmujące i… i piękne! – zakończyła szczerze Anastazja z westchnieniem, pewna, że tym wyznaniem ostatecznie przekreśliła swoją szansę na pozostanie u sióstr (…).

- Bóg jest we wszystkim, co piękne – powiedziała spokojnie siostra Bolesława.”

I tak Anastazja otrzymuje nową, niespotykaną dotąd w sierocińcu pracę: usypiacza dzieci. Pojawienie się „zakonnej” bohaterki oraz Olega, rodzonego brata Borysa, będącego w prawosławnym seminarium duchownym, wprowadza do powieści pytanie o istnienie Boga i Jego stosunek do ludzkich losów. Pytanie dyskretnie, ale konsekwentnie powracające w miarę upływu powieściowej akcji. Jaki jest ten Bóg? Obojętny, przyglądający się jak niemy widz tragicznym wydarzeniom w rewolucyjnej Rosji? A może to Bóg – sadysta, który wojenną i rewolucyjną jatkę traktuje jak widowisko? A może Go w ogóle nie ma? A może wręcz przeciwnie: to Ktoś, kto płacze razem z człowiekiem i – zgodnie ze słowami matki Bolesławy – jest we wszystkim, co piękne? I właśnie dlatego, nawet, gdy ulicami płyną ekskrementy, a mieszkańcy Piotrogradu chyłkiem uciekają przed czekistami, młodym ludziom ciągle przytrafia się miłość?

Powieść Paszyńskiej nie przynosi jednoznacznych odpowiedzi. Nie rozwiązuje także losów głównych bohaterów, ponieważ jest pierwszym tomem dłuższej opowieści. Tytułowy „wiatr ze Wschodu” przyniósł nową rzeczywistość, która okazała się dużo bardziej przerażająca od starego ładu. Wojna z bolszewikami, jaka miała miejsce w Polsce w 1920 roku, sprawiła, że „wiatr ze Wschodu” nie zamienił się w huragan i jego niszczycielska siła zatrzymała się nad Wisłą. W tym punkcie autorka mnie zostawia z uczuciem niedosytu i tęsknotą za bohaterami, z którymi zdążyłam się już zaprzyjaźnić. Cóż, pozostaje czekać na ciąg dalszy…

 

 

2 komentarze:

  1. Bóg ma swój plan. Krzyżuje ludzkie drogi i nie obiecuje gładkiej nawierzchni. Bardzo lubię powieści takie, jak ta zaproponowana przez Siostrę. Z przyjemnością ją przeczytam. Pozdrawiam, Zdzisław Szymański

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za te piękne słowa. Również pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń