Powiew
COOL - tury
Historia
ma swój zapach
(Maria
Paszyńska, Wiatr ze Wschodu. Czas białych
nocy, Książnica 2020)
„Po pogrzebie wszyscy
rozpłynęli się jak poranna mgła. Nie wiadomo, kiedy zniknęli bez śladu. Echo
poniosło w świat pogłos elegijnych pieśni, chrzęst kamyków pod stopami idących
w karawanie żałobników, szemranie ziemi spadającej na prostą, nielakierowaną
trumnę, pomruki zniecierpliwionych grabarzy” – kiedy tak wygląda początek powieści, to już wiem,
że to mój świat. Że chcę być jego częścią. Zaprzyjaźnić się z bohaterami. Odkryć, co jest ich tajemnicą. Oto mam w ręku
Wiatr ze wschodu, czas białych nocy,
kolejną powieść Marii Paszyńskiej – tym razem nie o II wojnie światowej jak
tetralogia Owoc granatu, Salon piękności czy Dwa światła – ale o rzeczywistości dużo wcześniejszej. Fabuła
obejmuje lata 1906 – 1920. Kazimierz Stawicki to młody Polak, syn dobrze
sytuowanego kupca, który rozpoczyna studia w Petersburgu. Anastazja Nikołajewna
Szewczenko jest Ukrainką wychowaną w bogatej rosyjskiej rodzinie. Ucieka z domu
do Petersburga. Tam właśnie, u progu rewolucji październikowej, krzyżują się losy dwojga młodych…
Mogłoby się wydawać, że
to jedno z wielu romansideł, od jakich uginają się księgarskie półki. Szybko
jednak okazuje się, że coś o wiele więcej. Po pierwsze: tło historyczne. Polska
pod zaborem rosyjskim i charakterystyczne napięcie między Polakami a Rosjanami.
A potem rewolucja ukazana z perspektywy młodych ludzi, którzy wiążą z nią swoje
marzenia, chcą po prostu kochać albo wybierają cyniczną beztroskę. Za tymi
wyborami kryją się ich poplątane doświadczenia życiowe i rany, jakie wynieśli z
dzieciństwa. Wielkie wydarzenia historyczne są tutaj przedstawione za pomocą
obrazów: strzału na ulicy, który rozpoczął zamieszki, a po nim zapadła na chwilę
taka cisza, jakby zatrzymał się świat. Wiatr turlający stare gazety po bruku
rewolucyjnego Piotrogradu. Ekskrementy płynące ulicami miasta. Zdewastowane
pałace i rezydencje. Historia opowiadana przez Paszyńską – nie tylko w tej
powieści – ma swoje barwy, kształty i dźwięki, a nawet zapachy. Jak konkretne
ludzkie losy.
Po drugie: wyraziste,
ciekawe postacie. Przede wszystkim trzy pierwszoplanowe: Kazimierz, Anastazja i
przyrodni brat dziewczyny Borys. Ich życiowe wybory i zachowania są umotywowane
traumatycznymi wspomnieniami z dzieciństwa. Ten fakt nadaje tym bohaterom rys
niejednoznaczności. Cała trójka rozpaczliwie tęskni za miłością. Taki głód nie
może prowadzić do spokojnego i
spełnionego życia. Dochodzi więc do dramatu…
Nie mogę jednak nie
wspomnieć o jeszcze jednej bohaterce, której obecność w powieści mnie
pozytywnie zaskoczyła: matce Bolesławie Lament, założycielce Zgromadzenia
Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny. Czternastoletnia Anastazja, szukając
schronienia w Petersburgu, trafia do prowadzonego przez jej siostry sierocińca.
Zakonnica przedstawiona jest jako kobieta niezwykle ciepła, otwarta, kreatywna
i głęboko ludzka:
„ – Słyszałam, że
opowiadasz dzieciom bajki… - odezwała się wreszcie.
- To nic takiego,
przysięgam! – zaczęła tłumaczyć Anastazja, której nagle zdało się, że wyczuwa w
tonie siostry nuty zdenerwowania. – To tylko bajki. Mitologie. Stare podania
ukraińskie, które kiedyś, dawno temu opowiadała mi matka. Wiem, że nie są
chrześcijańskie, ale… - Urwała nagle.
- Ale? – podchwyciła
siostra Bolesława.
- Ale są takie
przejmujące i… i piękne! – zakończyła szczerze Anastazja z westchnieniem,
pewna, że tym wyznaniem ostatecznie przekreśliła swoją szansę na pozostanie u
sióstr (…).
- Bóg jest we
wszystkim, co piękne – powiedziała spokojnie siostra Bolesława.”
I tak Anastazja
otrzymuje nową, niespotykaną dotąd w sierocińcu pracę: usypiacza dzieci.
Pojawienie się „zakonnej” bohaterki oraz Olega, rodzonego brata Borysa, będącego
w prawosławnym seminarium duchownym, wprowadza do powieści pytanie o istnienie
Boga i Jego stosunek do ludzkich losów. Pytanie dyskretnie, ale konsekwentnie
powracające w miarę upływu powieściowej akcji. Jaki jest ten Bóg? Obojętny,
przyglądający się jak niemy widz tragicznym wydarzeniom w rewolucyjnej Rosji? A
może to Bóg – sadysta, który wojenną i rewolucyjną jatkę traktuje jak
widowisko? A może Go w ogóle nie ma? A może wręcz przeciwnie: to Ktoś, kto
płacze razem z człowiekiem i – zgodnie ze słowami matki Bolesławy – jest we
wszystkim, co piękne? I właśnie dlatego, nawet, gdy ulicami płyną ekskrementy,
a mieszkańcy Piotrogradu chyłkiem uciekają przed czekistami, młodym ludziom
ciągle przytrafia się miłość?
Powieść Paszyńskiej nie
przynosi jednoznacznych odpowiedzi. Nie rozwiązuje także losów głównych
bohaterów, ponieważ jest pierwszym tomem dłuższej opowieści. Tytułowy „wiatr ze
Wschodu” przyniósł nową rzeczywistość, która okazała się dużo bardziej
przerażająca od starego ładu. Wojna z bolszewikami, jaka miała miejsce w Polsce
w 1920 roku, sprawiła, że „wiatr ze Wschodu” nie zamienił się w huragan i jego
niszczycielska siła zatrzymała się nad Wisłą. W tym punkcie autorka mnie
zostawia z uczuciem niedosytu i tęsknotą za bohaterami, z którymi zdążyłam się
już zaprzyjaźnić. Cóż, pozostaje czekać na ciąg dalszy…
Bóg ma swój plan. Krzyżuje ludzkie drogi i nie obiecuje gładkiej nawierzchni. Bardzo lubię powieści takie, jak ta zaproponowana przez Siostrę. Z przyjemnością ją przeczytam. Pozdrawiam, Zdzisław Szymański
OdpowiedzUsuńDziękuję za te piękne słowa. Również pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń